Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Można było
spodziewać się wszystkiego, ale nie tego. Stałam jak wryta, moje nogi przywarły
do ziemi i były ciężkie niczym skała. Nie potrafiłam nimi poruszyć, nawet nie
miałam na to siły. Chciałam coś powiedzieć, ale moje słowa uwięzły w gardle.
Spojrzałam na Nathana, ale on tak jak i ja, stał wpatrzony w nich, niczym w
obrazek i miał rozchylone wargi ze zdziwienia.
Widziałam,
jak Jon poczerwieniał na twarzy ze złości, ale zaraz potem zbladł
niemiłosiernie. Wyglądał jakby zaraz miał dostać zawału, co mnie bardzo
niepokoiło, ponieważ wiedziałam, że bez niego byśmy sobie nie poradzili. Jego
dar czytania w myślach był bardzo przydatny. W tamtym momencie żałowałam, że ja
nie posiadam takiego daru.
Felton
wraz ze swoją towarzyską ustali w miejscu i nie ruszali się. Ich wzrok był
niemal identyczny, a każdy róch powtarzali dokładnie w ten sam sposób. Przypomniała mi się sytuacja,
w której byłam tak jakby duchem i widziałam w niej demona. Że też wtedy nie
zauważyłam, że ma on tak specyficzne ruchy, które gdzieś już widziałam. Za to
teraz kojarzyłam je bardzo dobrze. I wiedziałam, kto miał je dokładnie
identyczne jak on. Ale jak mogłam nie wiedzieć, przecież stali naprzeciw nas i
śmiali się do rozpuku. Jego śmiech mnie nie denerwował, był wręcz przyjemny dla
ucha, co mnie bardzo dziwiło, a jednocześnie fascynowało, jednak śmiech
kobiety… A raczej dziewczyny przyprawiał mnie o dość mocne mdłości. Była taka
beztroska, roześmiana, jednak na jej twarzy malowała się niewyobrażalna furia,
której nigdy wcześniej nie widziałam.
Zabolało
mnie to niewyobrażalnie. Poczułam w sercu mocne ukucie, jakby ktoś, kogo znałam
tyle lat, komu ufałam właśnie wbił tam największą i igieł, jaka kiedykolwiek
istniała na świecie. Byłam jednocześnie szczęśliwa i smutna. Szczęśliwa, bo ją
widziałam, ale smutna, bo wiedziałam, że drugi raz będę musiała przeżyć jej
stratę. Choć jeszcze nie otrząsnęłam się dobrze po pierwszej. Przez myśl
przeszło mi, co musi czuć Jon, widząc ją obok niego. Cierpiał, to było pewne,
ale bardziej od jego cierpienia interesowało mnie to, czy będzie w stanie ją
zabić. Czy nie odwróci się od nas i nie przejdzie na drugą stronę, mając do
wyboru przyjaciół lub ukochaną. Tego bałam się najbardziej. Nagle spojrzał na
mnie niemiłym wzrokiem, jakby chciał mi przekazać jakąś wiadomość. Domyśliłam
się, że słyszy moje myśli i jest zły, że w niego wątpię, ale jak miałam tego
nie robić? Sama nie wiem, co bym zrobiła, gdyby tam stał Nathan. Na szczęście
nie stałam przed takim wyborem, co nie zmieniało faktu, że stał przed nim Jon.
— No
co jest z wami? — Spojrzał na nas mężczyzna, odwracając jednocześnie wzrok od
kobiety. — Zatkało was? Nie wiecie, co macie powiedzieć? — spytał, wydymając
swoje usta w wielkim, złowieszczym uśmiechu.
— Wiem
— przerwała mu kobieta — podejrzewaliście wszystkich, ale nie mnie. — Zaśmiała
się szyderczo. — Takcy głupiutcy, tacy głupiutcy. — Pokiwała z niedowierzaniem
głową.
—
J-jak? — Oliver też był zszokowany.
— A no
normalnie. — Kobieta spojrzała gdzieś w dal, nie wiedziałam na co patrzy, ale
za chwilę przyleciała wielka kłoda, na którą usiadła. — Może i wy usiądziecie,
po co macie stać? — Zaśmiała się, a my równocześnie pokiwaliśmy głowami, dając
jej do zrozumienia, że nie mamy takiego zamiaru.
—
Więc, pytacie jak to możliwe… — urwała na chwilę, przeczesując ręką włosy. —
Widzicie, szukaliście wrogów wszędzie, ale nie tam, gdzie trzeba. Na początku
swoje podejrzenia przelaliście na Nathana i już myślałam, że go zabijecie, ale
nie… Bo ty Am, musiałaś się wplątać w romans z tym przystojnym idiotą. — Spojrzała
na niego, a jej oczy płonęły, jakby chciała go zjeść, a ja poczułam ukucie
zazdrości. — A póżniej Nate skierował swoje podejrzenia w stronę Olivera i to
bardzo nam się spodobało.
Sądziliśmy,
że posłuchasz Nate’a, omamiona jego bliskością, tym że nacie romans, ale tak
się nie stało. Kolejnym krokiem było zniknięcie Olivera. Myśleliśmy, że się
zabił, albo coś w tym rodzaju. Że może ktoś go porwał, komuś zależało na tym,
żeby on zniknął i w penym momencie podejrzewałam nawet ciebie, jednak to też
okazał się zły trop. Miałam już dosyć udawania, doszłam do wniosku, że wy nigdy
nie znajdziecie go sami, a zabić się tak łatwo nie dacie, więc postanowiliśmy
nie marnować więcej czasu i upozorować moje zabójstwo, poświęcając jedną z nas.
Pewnie myślicie, że nie mam serca, mam serce, ale należy ono do demona, więc
wybrałam inną drogę. Wiedziałam, że cię ranię Jon, ale nie miałam wyboru. Z
dwojga złego wybrałam lepsze zło. Byłam pewna, że się opamiętacie i
postanowicie nam pomóc, i że nigdy nie dojdzie do tego spotkania, które ma
miejsce teraz, jednak szczerze powiedziawszy, potem przestałam mieć złudzenia.
Biedna Klara, posądziliście ją o coś tak nienormalnego, jak trucie ludzi. No
dajcie spokój, ona nawet nie ma o tym pojęcia, to byłam ja. Boże, Jon, jak
zobaczyłam cię z tą… Tą kobietą na balu, to aż się we mnie zagotowało. Szybko
się po mnie pocieszyłeś.
— Jaką
kobietą? — przerwał jej Felton.
— Ze
mną. — Nagle usłyszeliśmy głos dobiegający gdzieś z głębi lasu. Nie musiałam patrzeć, wiedziałam kim była owa
kobieta.
—
Rosse? — Mężczyzna otworzył szeroko oczy, po czym puścił rękę Felcy, po czym
powolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku kobiety. — Rosse Felton, kochanie…
— Wyciągnął w jej kierunku dłoń, ale kobieta odsunęła się o kilka krokó1) do tyłu.
—
Kochanie?! — Krzyknęła zdenerwowana
Felcy. — Przecież mówiłeś, że mnie kochasz!
— Tak,
jasne. — Zaśmiała się czarownica. — I ty mu uwierzyłaś? Zdradziłaś przyjaciół,
bo demon ci powiedział, że cię kocha? On nigdy cię nie kochał, byłaś mu
potrzebna. Byłaś marionetką w jego rękach, lalką, którą sterował. On zawsze
kochał i będzie kochał mnie.
— A co
ty myślałaś? — zwrócił się do niej. — Że tak sobie przestałem kochać moją żonę?
— Zaśmiał się szyderczo. — Otóż nie. Kochałem, kocham i zawszę będę kochał
tylko jedną kobietę. I ty nią nie jesteś.
Słysząc
to, Felcy wściekła się niesamowicie. Nie musieliśmy długo czekać na jej
reakcję, albowiem kłoda, na której jeszcze przed chwilą siedziała kobieta,
teraz unosiła się wysoko nad nią, a po chwili została pchnięta w stronę
Feltona. Jak można było się spodziewać, nie trafiła go, ponieważ w środku drogi
opadła na ziemię, za pomocą wzroku mężczyzny, który tylko się zaśmiał, widząc
jej wysiłki.
—
Jesteś głupsza, niż mi się wydawało. Powinnaś wiedzieć, że mnie się nie da
pokonać.
— Ależ
pewnie, że się da — wtrąciła Rosse. — Każdego da się pokonać, a najłatwiej jest
pokonać ciebie.
— Co?
— spytał zdziwiony — Przecież wiesz, że jestem demonem, mnie się nie da
pokonać.
—
Mówię ci, że się da. — Uśmiechnęła się
złowrogo. — Wystarczy, że zabiją mnie, a wtedy i ty zginiesz.
— Jak
to? — Patrzył na nią, jakby klepała jakieś brednie, a ja słuchałam tego
zaskoczona. — A co ty masz wspólnego ze mną? Przecież już dwa razy cię zabili i
nic mi się nie stało.
— Bo
mnie nie zabijali, a mnie unicestwiali, a to jest różnica. Pamiętasz, jak na
początku rzuciłeś na mnie zaklęcie Wiecznego Życia? — Spojrzała na niego
pytająco, a on przytaknął. — Widzisz, byłeś młody i głupi. Nie wiedziałeś, że
rzucając te zaklęcie na mnie, rzycasz je także na siebie. W ten oto sposób,
jesteśmy powiązani, a ty nie jesteś niepokonany.
Jeżeli
demon rzuca na kogoś takie zaklęcie, to oddaje cząstkę swojej mocy. Przestaje
być nieśmiertelny, ponieważ pewien procent swojej nieśmiertelności oddaje innej
osobie. Owszem, możesz żyć wiecznie, dopóki cię nie zabiją. I dopóki żyję ja.
Jeżeli cię zabiją, a ja żyję, to ty się odrodzisz, w drugą stronę jest tak
samo. Dlatego za każdym razem się odradzalam w tym samym stanie, w jakim
umierałam. Ale jeżeli… Jeżeli w ciągu doby zabiją mnie i ciebie, to żadne z nas
już nigdy, powtarzam, nigdy się nie odrodzi.
—
Tylko, najpierw muszą to zrobić. Muszą zabić cię naprawdę i poradzić sobie z
moimi mocami.
— Jon
wie, jak to zrobić, powiedziałam mu, a dzięki niemu wiedzą to już Inni.
Wcale
nie wiedziałam jak to zrobić, ale domyślałam się, że Rosse nie chce, aby Felton
myślał, że tylko on o tym wie. Wiedziałam, że Teya jest już zapoznana z planem,
jeśli taki w ogóle istaniał. Pozostało czekać na ciąg wydarzeń.
— I
myślisz, że ta piątka lamusów sobie ze mną poradzi?
—
Szustka. — Felcy, nie pytając o zgodę przeszła na naszą stronę, choć jak
widziałam po minie, Jon wcale nie był z tego powodu zadowolony.
—
Ósemka. Przepraszam bardzo. — W tym momencie zauważyłam, że za Rosse stoją dwie
osoby. Jedną z nich była Winter, a drugą, jak się domyślałam po jej ciemnym
stroju i pomalowanych na czarno oczach, była Dark.
— Ooo,
kto się pojawił. Moje kochane szwagierki, które wciągnęły w pułapkę tę bandę
idiotów.
— Nie
Felton, nie one wciągnęły ich, a my ciebie. — Zza roku wyłonił się chłopak siedzący na wózku, a wokół niego
znajdowało się kilka osób, które całkiem się od siebie różniły. Wszyscy byli
piękni, to jedno co ich łączyło. Znajdowały się tam kobiety, mężczyźni, a nawet
dwójka małych dzieci. — Ty nami pomiatałeś. Ty próbowałeś zawładnąć światem, a
my udawaliśmy, że jesteśmy z tobą, ale czas to zakończyć. Wiem, że nasze moce
znikną, gdy cie zabijemy, ale one są niebezpieczne i nie przydatne. I nic nam
nie przeszkodzi w ich zniwelowaniu. Nawet ty.
Patrzyliśmy
na to wszystko z boku. Domyślałam się, że ten chłopak jest owym Darkenstronem,
który miał być niebezpieczny. Reszta osób była również nam bliska, albowiem
wszyscy, którzy tam stali byli LOFREE. Armią, utworzoną przez demona, aby się
zemścić za śmierć swojej żony i zniszczyć świat.