Jesteś czytelnikem?

Jeżeli czytasz moje wypociny,
dodaj mi trochę adrenaliny.
Napisz mi komentarz,
Żebym wiedziała, że się postarałeś
I nową treść już przeczytałeś.
Miło by również było, '
Gdybym wiedziała ilu Was mnie odwiedziło.
Więc anonimowych proszę,
Aby podpisałi się, choć na wzorzec. :)

Jeżeli czytasz, daj lajka na fejsie, będą tam dodawane informacje o nowych postach :)

https://web.facebook.com/lofreee/?fref=ts

czwartek, 31 grudnia 2015

 A więc, to już dziś. 

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak czas szybko mija?
Jak ważna w życiu jest każda, najmniejsza chwila?
Ja nigdy się nie zastanawiałam, ale dziś Sylwestra doczekałam.
Gdyby nie fakt ten, moi mili, że z roku na rok młodsi się nie robimy,
Nie liczyłabym godzin i czasu, ale znów wokół Nowego Roku jest tyle chałasu...


Więc i na mnie przyszła pora, by życzyć Wam kasy wora.
I miłości bez liku i codziennego, codziennego fiku-miku!
Przywitania Sylwestra pijanego, bo nie wypada widzieć go trzeźwego,
Trzech Króli spotkania, ale kadzidła z nimi nie jarania!
Niech i was w tym Walenty odwiedzi, najlepiej z różą i z kieliszkiem szampana.
Pożniej niech każda panna na dzień kobiet dostanie tulipana.
Niech też Zając o Was nie zapomni i jajka ugotuje, słodyczy przyniesie górę!
Pożniej zdajcie prosze ładnie te głupie matury, bo to przepustka do wielkiej fortuny (jasne xd:)
Pożegnajcie szkolny rok cały  i  przywitajcie wakacje - bo to czas wspaniały.
Każdy moment wykorzystajcie lata, bo ciepło tak szybko ucieka ze świata.
Później, Was proszę, wróczcie grzecznie do szkoły, bo czas w niej jest super wesoły.
Dla osób, takich jak ja, gdzie ich nauka już nie trwa - życzę w pracy samych sukcesów
I urlopu udanego, byle nie czasu straconego.
Kolejnym krokiem następnego roku, będzie uprzywilejowanie tego u Twojego boku.
Niech Ci nasi mężczyżni mają słodkie miny i dostaną prezenty, które se wymarzyli.
I każdy z nas niech o urodzinach zapomnie, bo wiek to tylko liczba, bądźmi zgodni.
I kolejne Święta niech będą razem spędzone, z rodzinnym, i nie tylko, ciepłym gronie.
A za rok znów tutaj się spokamy i na wzajem, o rok starsi, życzenia sobie poskładamy! 



To były takie życzenia n aprzywitanie, a teraz, Drodzy Panowie i Drogie Panie, z tego miejsca, gdzieś tam na Świecie, chcę podziękować pewnej kobiecie i jeszcze jednej wspaniałej, które o tej stronie nie zapomniały. Bardzo dziękuję Kasiu wspaniała i Tobie Carrie, panno doskonała - że odwiedzacie mojego bloga i komentuujecie, jesteście najlepsze, najlepsze na świecie!! Dzięki Wam to strona istnieje i to przez was się śmieje, że moje głupie wypociny są czytane przez jakieś dziewczyny. Buzi wam daje i szczęśliwego nowego roku życze!




To teraz ogólnie, podziękować wszystkiem odwiedzającym chciałam, bo bardzo się z tego powodu rozpisałam. Nie mam pojęcia czemu, ale wiersz skończyć pisałam a dalej, cholera, rymowałam!
Ale na bok te żarciki, teraz przejdziemy do statystyki. 2065 Wyświetleń w tym roku miałam, a blog od listopada zakładałam. Może dużo to nie było, na dupę wasnie powaliło, ale jednak podziękować chiałam i w przyszłym rou, tak z dziesięć tysięcy więcej bym chciała. Buzi kocham was mordeczki idzcie napoić swe rzołądeczki!!


Patyy :D

sobota, 26 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 26 - MGŁA


                Staliśmy jak wryci, nie wiedząc, co dalej mamy robić. Atmosfera była dosyć gęsta, co powodowało, że  moje nogi się uginały. Oliver i Jon wyglądali jakby chcieli się nawzajem zabić, Nathan był zazdrosny, co widziałam w jego oczach, a Teya patrzyła na Olivera takim dziwnym wzrokiem.
         — Nie wiem jak wy, ale ja na dzisiaj mam dosyć. — powiedziałam, ziewając.
         — Ja też. — Jon spojrzał w moją stronę, po czym znów przeniósł swój wzrok na Oliego. — Przepraszam.
         — Ja również — Podał mu rękę —Nie powinienem był tak mówić. Wiem, co czujesz.
         — Nie wiesz! — Uniósł się — Ale rozumiem, że chcesz wiedzieć. Dobra — Westchnął — ja wracam do siebie, chcę być sam. Jeżeli coś się stanie, dzwońcie, a ja zaraz będę. — powiedział, podnosząc się i kierując swoje kroki w kierunku wyjścia. Obejrzał się przez moment, spojrzał na mnie, uśmiechnął się delikatnie, po czym wyszedł.
         — Możemy już iść do domu? — Zapytała Teya, która stała obok nas, mając jakąś dziwną minę.
         — Ok. Hm, Oliver… — zaczęłam zdanie,
         — Tak, wiem, że mieszkasz z Nate’em, i że jesteście parą, wiem.
         — Skąd?
         — Widzisz, dowiedziałem się o wszystkim prędzej od was, co mnie naprawdę rozwścieczyło, ale zdałem sobie sprawę, że ja naprawdę to cię nigdy nie kochałem.
         — Aha — Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
         — Nie przejmuj się mną. — Oli uśmiechnął się do mnie. — Myślę, że jest pewna dziewczyna, która jest bliska mojemu sercu.
         — Naprawdę?  — Na mojej twarzy pojawił się grymas, który przypominał zdziwienie. Spojrzałam na Nate’a, uśmiechał się do Teyi, a ona odwzajemniała jego uśmiech. — Ja chyba czegoś tutaj nie rozumiem.
         — Nie rozumiesz, bo nie możesz rozumieć. Widzisz, siostro… — Pierwszy raz tak mnie nazwał, a po moim ciele przeszedł jakiś dziwny dreszcz. — Można się z tego śmiać, ale ja byłem z dziewczyną, która jest moją siostrą, a moja siostra była z chłopakiem, który jest jej bratem. — zaśmiał się — Po prostu zamieniliśmy się miejscami.
         — Nadal nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć…
         — Chcę powiedzieć, że kocham Teyę.  — Zrobiłam wielkie oczy. Popatrzyłam na Teyę, która się uśmiechała w stronę Olivera.
         — Ty też go kochasz? — Spytałam.
         — Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale gdy zobaczyłam go w drzwiach…zamyśliła się na moment — Zawsze mi się podobał, z wyglądu, z charakteru i ogólnie. Zazdrościłam ci, że możesz z nim być, a ja nie, bo jest moim bratem, ale teraz? Nic nie stoi nam na drodze.
         Cholera jasna, że ja nic nie zauważyłam.
         — Okej, nie wnikam. To jak, spadamy do domu? — spytałam — A ty, gdzie śpisz?
         — Myślę, że Teya mnie przygarnie. — Puścił do niej oczko, po czym wyszliśmy z biura i udaliśmy się w stronę mojego samochodu.
         Na dworze leżał śnieg, który nie wiadomo kiedy spadł. Nie zauważyłam, żeby padał, ale byliśmy tak pochłonięci rozmową z Winter, że mogłam to przeoczyć. Temperatura była bardzo niska, nawet ja odczuwałam chłód powietrza, co często mi się nie zdarza. Jechaliśmy z Nate’em samochodem, gdy nagle pojawiła się gęsta mgła. Miałam ograniczone pole widzenia, więc zwolniłam. Droga ciągnęła się przez gęsty las, ponieważ nasz dom znajdował się kawałek za miastem.  Słońce zachodziło dosyć szybko, ale dziś było wyjątkowo ciemno.
         — Nate? — powiedziałam cicho.
         —Yhm? — Było widać, że jest na czymś skupiony.
         — Nie sądzisz, że ta mgła jest dziwna?
         — Sądzę. Coś mi tutaj nie gra. — Przymrużył oczy — Skąd wzięła się ta mgła? Jest taki mróz, że mgła nie powinna występować.
         — Wiem właśnie. Mgła to skroplona woda, a to nie zamarza.
         — Jedź wolniej skarbie.
         Zredukowałam bieg w samochodzie na niższy i jechaliśmy dalej. Widziałam, że już dojeżdżamy do domu, ale po wyjściu z samochodu nic nie widziałam.  Zostawiłam zapalone światła, ale i to nic nie dało. Było tak ciemno, że nie było widać czubka własnego nosa, a mgła dodatkowo ograniczała widoczność. Poczułam ogarniający mnie strach. Naprawdę zaczynałam się bać. Nagle poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu i aż podskoczyłam ze strachu.
         — Ciii.. — Usłyszałam znajomy głos — To tylko my.
         Oliver stał obok mnie, a ja go nie widziałam. Miałam wrażenie, że straciłam wzrok, już raz coś takiego przeżywałam.
         — Co tu robicie?
         — Jest z  nami Jon. Szedł na pieszo, więc postanowiliśmy go odprowadzić, ale pojawiła się taka mgła i zrobiło się tak ciemno, że przeczuwamy, że coś jest nie tak.
         — My też mamy takie wrażenie. — Wtrącił Nate. — Myślę, że lepiej by było, gdybyśmy weszli do domu.
         — Dobrze, ale będzie problem z trafieniem do drzwi.  — Odpowiedział mu poważnie Jon.
         — Odsuńcie się trochę ode mnie, ok?  — powiedziałam, po czym skupiłam się i moje ciało zaczęło być chodzącym płomieniem.
         — Fajnie wyglądasz. — Oli się zaśmiał — Kiedy się tego nauczyłaś?  Myślałem, że możesz kontrolować tylko żywioły, które widzisz.     
         — Mogłam, ale się nadal uczę i robię postępy.
         Dotarliśmy do domu. Nate otworzył drzwi i zapalił światło. W domu również panował mrok, ale światło robiło swoje. Wyprostowałam rękę i posłałam iskrę w kierunku kominka, który automatycznie się zapalił, rozświetlając przy tym pomieszczenie.
         Zgasiłam płomień i ruszyłam do kuchni. Wstawiłam wodę na herbatę, po czym wyciągnęłam przygotowany przez służbę obiad.
                — Macie ochotę coś zjeść? — zapytałam.
         — Ja chętnie, jestem strasznie głodny. — Odpowiedział Oli.
         — Ja też.
         — I ja.
         — Jon, a ty?
         — Jeżeli myłbym poprosić, to z chęcią. Dawno nic nie jadłem. — Zrobiło mi się go żal. On naprawdę musiał cierpieć, jeżeli nic nie jadł. Zawsze kochał wszelkiego rodzaju żarcie, jak to mawiał, a teraz mówi, że jest głodny.
         Rozgrzałam kolację, nałożyłam na talerze i zaparzyłam herbatę.
         — Pomogę ci.  Uśmiechnął się Oli, który nie wiedząc kiedy, znalazł się obok mnie w kuchni.
         — Dziękuję. — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Ile go nie widziałam? Nie wiem, ale chyba dosyć długo. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że za nim tęskniłam, ale nie kochałam go. Co to, to nie.
         — Tęskniłem za tobą, Am. — szepnął, biorąc do ręki tacę z filiżankami.
         — Ja za tobą też… — przyznałam niechętnie — Ale wiesz…
         — Tak, wiem. Tłumaczyłem ci już, kocham Teyę, zawsze ja kochałem, ale myślałem, że jest moją siostrą, i że to miłość rodzinna, ale widzisz, świat chciał inaczej.
         Poszliśmy do salonu i oglądając telewizję, zjedliśmy posiłek. Było już późno, więc ustaliłam, że Jon pójdzie spać do pokoju, który był przygotowany dla dzieci, jakie zamierzałam mieć w przyszłości, a Teyę i Olivera wysłałam do gościnnego. My, zaś, położyliśmy się w naszej sypialni.

         Obudziłam się nadal niewyspana. Spojrzałam w kierunku okna, ale na dworze wciąż było ciemno. Wzięłam telefon do ręki, przesunęłam palcem po ekranie i się zdziwiłam. Było po dziesiątej. Dla upewnienia się, sprawdziłam godzinę jeszcze na telefonie Nate’a, ale on pokazywał to samo.
         Podeszłam do okna. Na dworzepanował taki sam mrok, jak poprzedniego dnia, a mgła wcale nie minęła.
         — Nathan. Obudź się.
         — Cooo…? — Mruknął, przeciągając się.
         — Spójrz, jest godzina dziesiąta.
         Nate spojrzał na mnie, potem wzrok przeniósł za okno. Na jego twarzy zauważyłam malujące się przerażenie.
         – Kurwa! — Wstał i podbiegł do okna. — Coś jest nie tak. - powiedział przerażony.


...............................................................................................................................
Chcę podziękować za komentarze, ponieważ każdy z nich mnie motywuje i daje siłę do napisania kolejnego rozdziału. Mimo, że jest ich naprawdę mało, to wyświetleń mam zaskakująco dużo i mam nadzięję, że to czytacie i doceniacie, ale chciałbym, żebyście zostawili jakiś znak po sobie w postaci, chociażby kropki w komentarzu. :) 

Jest to jak dotąd najdłuższy rozdział i napisany z ogromną weną. Mam nadzieję, że wam się podoba.


Buziaczki :*

piątek, 25 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 25 - WINTER CZ.2


— Kto? — Nate spojrzał na Winter pytającym wzrokiem.
         — Tego dokładnie nie wiemy, ale mamy pewne podejrzenia, dlatego przybyłam do was.
         — Felton. — Głos Jona był poważny i skupiony.
         — Dokładnie tak myślimy, ale stuprocentowej pewności nie mamy, jednak na wszelki wypadek przydałoby się to sprawdzić.
         — Jak mamy to zrobić? — Zapytałam zdziwiona.
         — Nad tym musimy popracować, ale jest Was za mało.
         — Nic na to nie poradzimy Winter. Oliver gdzieś wsiąkł, a Fel… — Głos Jona się załamał.
         — Wiem, przykro mi z tego powodu, ale musisz wziąć się w garść, ponieważ jeżeli tego nie zrobisz, wszyscy skończymy tak, jak ona albo nawet gorzej.
         — Rozumiem, co nie zmienia faktu, że we czwórkę nie damy sobie rady.
         — Ale ze mną już sobie dacie radę! — Usłyszałam głos dochodzący z okolicy drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę i nie wierzyłam własnym oczom. Oliver wyglądał jak młody bóg, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Spojrzałam na Teyę i w momencie znalazłyśmy się obok Olivera, ściskając go ze wszystkich sił.
         — Ała! — Krzyknął — Am, parzysz!
         Zaśmiałam się. Tego bym się nie spodziewała. Gdy opuściły nas emocje, odeszłyśmy od niego kawałek. Spojrzałam w stronę Nate’a, ale on się tylko uśmiechał.
         — Dobrze cie widzieć, stary! — Przybił piątkę Oliemu.
         — Jon — zaczął — przykro mi…
         — Zamknij się! — Nie dane było mu dokończyć, ponieważ Jon podniósł głos. — To wszystko przez ciebie! — Popchnął Olivera z całej siły, że ten się przewrócił. — Musiałeś uciec, kurwa? Gdybyś tu był, ona by żyła! Ale ty musiałeś się ukryć, jak pierdolony tchórz! — Jego głos był przesiąknięty gniewem i rozpaczą.
         — Ja nie uciekłem! — Oli wstał, strzepał kurz ze swoich białych, obcisłych spodni. — Nie wiesz, gdzie byłem, więc się nie wypowiadaj! A ty co, kurwa, siły nie masz? Mocy nie masz?! Dobrze wiedziałeś co ta pajęczasta kobieta chce zrobić? Dlaczego jej nie obroniłeś? Mogłeś się wysilić?  Teya i Nate są szybcy, mogli by ją chronić, zabrać czy coś, ale ty nie, nic nie powiedziałeś, tylko stałeś jak wryty, kurwa mać! — Nerwy i mu puściły.
         — Zarzucasz mi, że to moja wina?
         — A co, może moja?
         — A może byście, kurwa tak przestali? — Wtrącił się we wszystko Nate, a oni spojrzeli na niego wzrokiem, który mógłby zabić.
         — Panowie — Winter zabrała głos — Trochę kultury wśród dam proszę. Widzę, że obce jest wam dobre zachowanie. Wszystkie niedomówienia możecie sobie wyjaśnić w trochę bardziej kulturalny sposób, więc proszę, pohamujcie się i posłuchajcie. Oliver wcale nie uciekł, jak twierdzisz Jon. My go.. porwałyśmy, o tak to ładnie możne ująć. Był nam potrzebny, ponieważ wiedziałyśmy, że jeżeli Oliver zginie, cały plan Feltona nie dojdzie do skutku. Otóż, Oliver ma pewny dar… Inaczej, dusza Olivera posiada w sobie cząstkę Feltona, stąd wizje, że jest on nie dobry i próbuje was zabić. —Spojrzała wymownie w stronę Nate’a, a ten zrobił się czerwony. — Żeby Felton mógł zrealizować swój plan, Oliver musi stanąć u jego boku, ale tak się nie stanie. Wpadłyśmy razem z moimi koleżankami na pewien plan, aby zamrozić część Olivera, która jest potrzebna złemu panu, więc porwałyśmy go i zamroziłyśmy na kilka dni, po czym teraz nie jest już mu potrzebny i mogłyśmy go spokojnie oddać.
         Patrzyliśmy na nią jak na idiotkę dlatego, że niezbyt docierało do nas to, co mówi.
         — Wiem, że ciężko mnie zrozumieć, ale musicie mi uwierzyć, że nie jest źle. Oliver czuje się dobrze i nie będzie już mu potrzebny, ale dalej potrzebni jesteście mu wy. Dopóki nie zabije was albo nie przekona, byście mu pomogli jesteście w niebezpieczeństwie. Musicie wiedzieć, że nie macie zbyt wiele czasu, ponieważ mrok nadchodzi nieubłaganie, a jeżeli nadejdzie… Będziecie musieli stawić mu czoła. — Powiedziała te słowa wstając i udając się w kierunku drzwi.
         — Czekaj, gdzie idziesz? — Spytałam.
         — Mrok nadchodzi.
         — Co mamy zrobić?
         — A gdy nadejdzie…
         — Winter! — Jon zawołał.
         — Mnie nie może tu być… — Usłyszeliśmy, po czym jej postać zniknęła, a my staliśmy, zastanawiając się – co dalej?





...............................................................................................................
cZYTUJESZ - KOMENTUJESZ I MNIE MOTUWYJESZ! :d

czwartek, 24 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 24 WINTER


         Poczuliśmy chłód powietrza, który wywołał na moim ciele gęsią skórkę. Nie miałam ochoty na spotkanie z Panią Zamrażalką, ale wydawało się ono nieuniknione. Nate dodzwonił się do Jona, a co do Teyi, miał rację, nie odebrała, jednak Jon powiedział, że się z nią skontaktuje.
         Staliśmy wpatrzeni w drzwi, w których po krótkiej chwili pojawiła się niewyczekiwana kobieta. Nie wyglądała przerażająco, ale chłód, który od niej bił już taki był. Mi jednak nie było zimno, ponieważ moje ciało nie reagowało na temperaturę powietrza czy też innych rzeczy. Kobieta spojrzała na nas, po czym na Rossalie, która siedziała skulona w rogu.
         — Dzień dobry – przywitała się — nazywam się Winter. Mam pokojowe zamiary. Wysłuchajcie mnie, proszę. — Spojrzała na nas łagodnym wzrokiem, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jakiś podstęp.
         — Dobrze, a więc słuchamy cię Winter, ale na początek mam jedno pytanie, a mianowicie, dlaczego goniłaś Rossalie? — Nate spojrzał na nią pytającym wzrokiem, ale widziałam, że był podejrzliwy. Na twarzy kobiety pojawiło się zdziwienie, ale odpowiedziała wyczerpująco.
         — Nie goniłam jej, po prostu stała na mojej drodze, a ja idę, nie zważając na nic. — Była poważna, jednak bałam się jej zaufać. —Wyruszyłam z Mosoni kilka miesięcy temu. Jako, że nie mogę się poruszać szybciej, niż widzieliście, droga tutaj zajęła mi więcej czasu niż na początku przewidywałam. — Spojrzała a mnie, później na Nate’a. — Czy mogłabym prosić, dziewczyno siedząca w roku, abyś opuściła to pomieszczenie i wróciła tam, gdzie zmierzałaś? — Zwróciła się do Rossalie,  a ta, nie patrząc na nią wybiegła z biura. Ton jej głosu mnie intrygował. Był taki przyjacielski, ciepły i spokojny. Dziękuję — rzuciła Ro na odchodne, ale nie wiem, czy była w stanie to usłyszeć. Kontynuowała. — Więc jak już zaczęłam moją opowieść, chciałabym ją dokończyć, jednak zaczekam chwilę, ponieważ spodziewacie się towarzystwa. — Uśmiechnęła się przyjacielsko, następnie usiadła na kanapę stojącą obok ściany.
         Widziałam jak kanapa marznie pod jej wpływem. Co to jest te Masoni? Poczułam powiew wiatru i zobaczyłam Teyę trzymającą na rękach Jona. Postawiła go i obyswoje spojrzeli na kobietę siedzącą naprzeciw nas. Nie czekała zbyt długo i znów zaczęła prowadzić swój monolog.
         — Jak już wspomniałam, przybyłam tu z Masoni. Pewnie zastanawiacie się, czym jest Masonia, więc już śpieszę wyjaśnić. — Oblizała wargi, a na jej ustach pojawił się szron. — Masonia jest wyspą położoną na oceanie Atlantyckim. Nikt na świecie nie zna jej położenia, ponieważ wyspa jest… pływająca. Na wyśpie mieszka nie wiele osób.. Każda z nich jest odpowiedzialna za dbanie o ten świat. Dark panuje nad mrokiem. Decyduje kiedy i gdzie zapada zmrok, a kiedy ma pojawić się jasność i to ona mnie tutaj przysłała, ponieważ tylko ja w tym momencie mogłam się tu pojawić nie wzbudzając zbyt wielu podejrzeń.
         — Dlaczeco Dark cię tutaj przysłała? — Teya zadała pytanie, przerywając kobiecie monolog.
         — Przepraszam, że zwracam uwagę, ale nie uważasz, że nie ładnie tak przerywać komuś wypowiedź? — Spojrzała na Teyę z dezaprobatą, za to pouczona zrobiła dziwnie śmieszną minę, która miała okazać niezadowolenie. — Nie martw się dziewcze, wybaczam. Dark zauważyła pewne uchybienia w czasie trwania mroku. Podejrzewa, że ktoś nad nim próbuje zapanować i niestety, udaje mu się.


................................................................
Rozdział krótki, ale jest  : )


         

Zapraszam na blog !


Postanowiłam założyć również nowy blog, który... zresztą, jesteś ciekawy? - kliknij, a się przekonasz! :) 


https://www.wattpad.com/myworks/57816882-idealnie-nieidealna-maraja



Patyy! :*

środa, 23 grudnia 2015

Święta, Święta, Święta wszędzie, co to będzie, co to będzie?!


 Jako, że właśnie dziś jest ten przed wigilijny wieczór, chciałam Wam złożyć serdeczne życzenia.

Niech leci do was masa ciepłych i miłych słów, skierowanych ode mnie. 
Mam nadzieję, że wasze święta będą wyjątkowe i magiczne. Pachnące pysznościami, jak serniczek, makowiec czy też pierniczek. Że na waszym stole zagoszczą pięknie przystrojone stroiki, wsród dwunastu tradycyjnych i większej pewnie ilości mniej tradycyjnych potraw. Mam również nadzieję, że Mikołaj będzie w tym roku wyjątkowo hojny i pod choinką zostawi wam, wasze wymarzone prezenty, a może nie tylko przedmioty, ale również coś wyjątkowego.

Muszę się pochwalić, że dzisiaj popłakałam się ze wzruszenia. Pierwszy raz w życiu, ktoś o mnie pamiętał będąc na odległość, co sprawiło mi wielką przyjemnośc. Moja przyjaciółka, pokazała mi, jak bardzo jestem dla niej ważna, za co serdecznie jej dziękuję. Dzięki niej, pierwszy raz w życiu, dostałąm od kogoś prezent niespodziankę, podarowany z głębi serca. Również dzięki niej okazało się, że jestem totalnie bezmyślnym i głupim człowieczkiem, któremu nawet nie przyszło do głowy, że istnieje coś takiego, jak poczta czy też kurier, dzięki czemu poczułam się totalnie głupia i nieprzyjacielska. Ale jednak, mimo wszystko dziękuję Ci Kasiu, za to, że o mnie pamiętałaś, i sprawiłaś mi największą przyjemność, a jednocześnie niespodziankę, jaką dostałam w życiu. 
Serdecznie zapraszam na jej blog, którego z chęcią czytam, bo kobitka ma talenta! kasyczi.blogspot.com

A tym czasem, jeszcze raz życzę wszystkim wesołych świą ! Buziaczki kochane:)

ROZDZIAŁ 23 - PANI ZAMRAŻALKA 


          Dni mijały nam nie najlepiej. Brak głosu i śmiechu Felcy wywoływał w nas smutek, przez co każde z nas chodziło swoimi ścieżkami. Nie mieliśmy ochoty się spotykać w całym gronie, bo każde takie spotkanie przypominało, że nie ma wokół nas dwóch osób, które kochaliśmy w ten czy inny sposób.
         Jon zamknął się w sobie i nie zostawiał żadnego znaku życia, jedyne co robił, to odpisywał na sms’y ok lub dobra, co dawało mi do zrozumienia, że nie jest jeszcze gotowy, aby powrócić do starego życia.
         Teya wyjechała na kilka dni, nie mówiąc nam dokąd. Stwierdziła po prostu, że musi od wszystkiego odpocząć, dać sobie czas na przemyślenie zaistniałej sytuacji.
         Razem z Nathanem, całe wieczory spędzaliśmy w biurze, ponieważ mieliśmy w firmie masę pracy. Jako, że zbliżał się koniec roku, trzeba było porobić różne zestawienia, bilanse i tym podobne. Ja nie miałam o tym bladego pojęcia, ale pomagałam mu, żeby nie został z tym całkiem sam, chociaż czasem miałam wrażenie, że bardziej mu przeszkadzam. Jednak to były jedyne momenty, w których mogliśmy zapomnieć, co się wydarzyło w święta. Wiedziałam jednak, że zapamiętam je do końca życia i jeden dzień dłużej.
         Dochodziła już godzina ósma, a my nadal siedzieliśmy wśród masy papierków, zestawień, plików, PIT-ów i tym podobnych rzeczy, gdy nagle do gabinetu, bez żadnego zastrzeżenia wparowała Rossalie. Byłam strasznie zaskoczona jej wizytą, ponieważ ją wyrzuciłam z pracy, poprzez zwolnienie dyscyplinarne. Jednak, zanim się odezwała, zauważyłam, że jest strasznie przestraszona. Wyglądała jakby zobaczyła ducha. W jej oczach szkliły się łzy, a ręce trzęsły się niemiłosiernie.
         — Am… Ameel, taam.. tam na dole — szeptała, ledwo łapiąc oddech.
         Spojrzałam zdziwiona na Nate’a, jego oczy również wyrażały niezrozumienie, po czym podbiegliśmy do okna. Doznałam szoku, gdy zobaczyłam co się dzieje.
         Moim oczom ukazała się blondynka, o długich, cienkich nogach i bardzo wyrazistej sylwetce. Ubrana była w czarno-niebieski kostium, zakrywający ją całą, niczym guma. Szła powoli, nie zatrzymując się nawet na moment, ale w miejscu, gdzie przed chwilą stanęła, pojawiał się lód i śnieg. Kobieta nie patrzyła po czym idzie. Szła po chodniku, przewróciła kosz na śmieci. Nagle weszła na samochód, a cała jego szyba zamarzła, po czym pękła.
         Dotarła do bramy naszego biurowca i pewnym siebie krokiem stąpała dalej, kierując się w kierunku drzwi wejściowych.
         — Kto to jest? —spytałam, patrząc na Rossalie.
         — Nie wiem. — odpowiedziała już spokojniej, zastanawiając się chwilę — Idzie za mną odląd wyszłam z domu. Nie wiem czego chce, naprawdę. Nie znam jej, ale jak zobaczyłam, że zamraża wszystko na swojej drodze, nie wiedziałam, co mam zrobić, więc zaczęłam uciekać. Spojrzałam na biurowiec, świeciło się światło, więc bez chwili namysłu wbiegłam tutaj.
         — Nate, dzwoń do Jona i Teyi. Coś czuję, że będziemy mieli gości.
         — Teya ode mnie nie odbierze! — Spojrzał na mnie, jak na idiotkę
         — Dzwoń, do cholery, bo coś czuję, że będziemy mieli tu gorąco. — powiedziałam poirytowana.
         — Chyba raczej zimno — odpowiedział śmiechem, co mnie wcale nie rozbawiło, przez co spiorunowałam go wzrokiem. Nie dałam po sobie poznać, że się boję, ale widziałam, że Rossalie boi się na pewno. Usiadła skulona w koncie pokoju, wsadziła głowę pomiędzy nogi, nie ruszała się. Wyglądała jak mała dziewczynka, bezbronna, która boi się lania od tatusia. Wiedziałam, że będą z nią kłopoty, ale nie sądziłam, że przesuną się one w tę stronę.
         Już chyba zapomniałam, w jakim świecie żyjemy i, że nikt nie jest tym, na kogo wygląda. Byłam jedynie ciekawa, czego Pani Zamrażalka chce od naszej Rossalie i co ona ma wspólnego z naszym demonicznym życiem.


......................................................................................................
Na początku, chciałam przeprosić, że rozdziały pojawiają się znacznie rzadziej niż na początku, ale jest to spowodowane tym, iż mam więcej pracy przed świętami, wrócił mój chłopak, a do tego zaczęłam pisać kolejną, ciekawą opowieść, tym razem, nie fantasy. Bardziej skupiam się tam, na życiu nastolatki. Niedługo dodam nowego bloga, więc będziecie mogli przeczytać, a co za tym idzie, wcielić się w życie Idealnie Nieidealnej Mari  :D 
 A tym czasem, mam nadzieję, że rozdział się podobał : )

sobota, 19 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 22 - ZACZĘŁA MÓWIĆ PO ŁACIŃSKU, ALE JA JĄ ROZUMIAŁAM.


                Leżeliśmy z Nathanem w łóżku, myśląc o tym wszystkim, co się wydarzyło na wigilii. Sama nie wiedziałam, jak mam przyjąć to do wiadomości. Nate zaczął całować mnie po szyi, jego wargi delikatnie dotykały mojej skóry, a ja czułam, że odpływam. Chwilę przyjemności przerwał nam telefon, dzwonił Jon.
         - Czego on chce? – zapytałam Nate'a, a raczej samą siebie – Przecież, niedawno pojechali od nas.
         - Nie wiem, kochanie, ale jeżeli dzwoni o tak późnej porze, musi być to coś ważnego.
         - Halo – odebrałam telefon.
         - Am, proszę Was, przyjedźcie do naszego drzewa.- Głos Jona był niespokojny.
         - Co się stało? – Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
         - Przyjedźcie, natychmiast. – Usłyszałam szelest, po czym się rozłączył.
         W pośpiechu ubraliśmy się, Nate wziął mnie na ręce, niczym pannę młodą. Nie minęło pięć minut, a dotarliśmy na miejsce, oddalone jakieś dwadzieścia kilometrów od mojego domu.
         - Co jest? – Nate spytał Jona, który już na nas czekał.
         - Sam nie dam rady. Felcy jest… Chodźcie. – powiedział, po czym ruszyliśmy za nim,
         Wchodząc do środka, od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Ściany były pokryte jakimś jasnym płynem, zaś na podłodze znajdował się śluz. Kanapy leżały przewrócone, stół był połamany i popękany. Wyglądało, jakby przez naszą kryjówkę przeszło tornado, ale wiedziałam, że to nie było rozwiązanie problemu. Nagle zauważyłam Felcy, która leżała na podłodze, nie ruszała się. Patrzyła na nas otępiałym wzrokiem, ale w jej oczach było widać, że cierpi. Teya stała obok niej. Nawet nie zwróciła na nas uwagi, patrzyła na coś, co znajdowało się w mroku, który panował nad Fel. Próbowałam zrozumieć, co się dzieje, ale nie mogłam. Nic nie wiedziałam. Postanowiłam oświetlić trochę pomieszczenie, przy użyciu swoich mocy. Zakręciłam ręką wokół jej osi i pojawił się delikatny płomyk, który rzuciłam w tamtą stronę.
         Iskra oświetliła pomieszczenie, a moim oczom  ukazała się kobieta. Miała około trzydziestu pięciu lat, czarne, długie włosy opadały jej na ramiona. Była niemiłosiernie chuda, rzeczy wisiały na niej, niczym na wieszaku. Popatrzyłam w jej oczy i niestety, zobaczyłam to, czego tak bardzo nie chciałam widzieć. Te płomienie w jej oczach… Były takie same, jak w oczach Mike. No tak, to szykuje się jeszcze lepsze zakończenie dnia, niż myślałam.
         - Dominus prodeat, eandem vitam agamus in perficiendis promissum auxilium – mówiła po łacinie, ale jakimś magicznym cudem rozumiałam, że prosi pana, aby przywrócił nam rozum, byśmy mogli dopełnić przeznaczenie.
         - Puść ją! – Teya dalej patrzyła w nią, niczym w obrazek.
         Poczułam dziwny zapach, przypominający krew. Ten sam zapach czułam, będąc tutaj pierwszy raz. Kobieta spojrzała w moją stronę, a Felcy zaczęła się ruszać. Było widać, że sprawia jej to ból.
         Nagle poczułam ścisk w gardle, a przed oczami pojawiła się ciemność. Nic nie widziałam, na dodatek nie mogłam się ruszyć. Upadłam na podłogę, moje ciało mnie nie słuchało, nie miałam nad nim żadnej kontroli.
         - Zostaw ją, do cholery! – krzyknął Nate – Czego od nas chcesz?!
         - Felton zawsze wygrywa. On nie popuści – głos kobiety był przerażający, piskliwy, a za razem tak donośny, że moje uszy błagały, aby go przyciszyć. Nic nie widziałam, ale usłyszałam, jak coś się przewraca, po czym kobieta zaczyna się śmiać.
         - Teya, zabierz ją stąd! – Jon krzyknął, poczułam, że coś mnie podnosi, by chwilę po tym, znów mnie upuścić.
         - Nie mogę! Jest za ciężka!
         - Jak za ciężka, do cholery?!- - Nate wydarł się na nią.
         Byłam tak strasznie wściekła, że nie mogę się ruszyć. Usłyszałam przeraźliwy krzyk Felcy i chrzęst łamanych kości, po czym wrzask Jona.
         - Nieeeeeeee! Ty suko, zabiję Cię! – nigdy nie słyszałam, aby Jon przeklinał, jednak wiedziałam, że stało się coś złego. Coś bardzo złego.
         - Felton nigdy nie przegrywa, zabije was po kolei, każdego z osobna – Kobieta była pewna siebie, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło.  Po raz kolejny poczułam przepełniający mnie gniew, falę złości, która chce ujrzeć światło dzienne. Moje ciało próbowało walczyć z tym uczuciem, ale nie byłam w stanie się podnieść, na dodatek nic nie widziałam. Czułam straszny ból, który przepełniał mnie od środka, powodował, że moje mięśnie zaczynały pulsować tak, że je słyszałam.
         - Ja ją kochałem, suko. To była moja dziewczyna! – Jon miał poważny głos, ale słyszałam, że się łamie. Dotarło do mnie znaczenie jego słów. Miał, a nie ma.
         Narastający we mnie gniew osiągnął swoje apogeum. Poczułam jak krew pulsuje mi w żyłach i unosi moje ciało. Z ogromnym bólem i wielkim wysiłkiem podniosłam się i ustałam o własnych siłach, jednak czułam, że ona wciąż ma mnie pod kontrolą. Zebrałam w sobie całą złość, jaką miałam i z wielkim impektem otworzyłam buzie, z której wydobył się płomień skierowany w jej stronę. Poczułam, że uwalniam się z jej zasięgu. W końcu zaczęłam coś widzieć. Moim oczom ukazało się ciało Felcy, które leżało w nienaturalnej pozie. Miałam tak wyostrzone zmysły, że bez problemu zauważyłam, że nie oddycha. Mój gniew się spotęgował. Wyciągnęłam przed siebie ręce i z całej siły uderzyłam płomieniem w kobietę, która zaczęła krzyczeć. Jej jęk był nieznośny, uszy mi odpadały, ale wiedziałam, że muszę to dokończyć.
         - On i tak was zabi… - usłyszałam, po czym odgłos jej konania ustał.
         Stałam tak chwilę, patrząc na jej ciało. W  końcu podbiegłam do Fel. Jon siedział przy niej, trzymając jej dłoń swojej dłoni, a głowę położył na własnym torsie. Wyglądała tak pięknie, tak nieziemsko pięknie. Miała nieskazitelną cerę, a na jej twarzy malował się uśmiech. Ale ona nie żyła. Była martwa, a Jon płakał nad jej ciałem, mówił do niej, obiecywał, że będzie dobrze, chociaż sam wiedział, że dobrze nie będzie.
         Zaczęłam płakać. Dotknęłam jej dłoni. Była taka zimna. Może by mnie to zdziwiło, ale ostatnio nic mnie już nie dziwiło. Teya usiadła obok mnie, również płacząc. Przytuliłyśmy się, siedząc nad jej ciałem. Chwilę później dołączył do nas Nate. Pocałował mnie w głowę, później Teyą, a Jona poklepał po ramieniu, dodając mu otuchy, choć wszyscy wiedzieliśmy, że  strasznie cierpi. Teya spojrzała na nas, po czym powiedziała, że musimy iść, ponieważ Jon chce się z nią pożegnać sam na sam.
         Wyszliśmy, ale żadne z nas nie odezwało się słowem. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć i czy w ogóle w tej sytuacji należy coś mówić.


Trzy dni później siedzieliśmy na cmentarzu, po zakończonej ceremonii pogrzebu. Nie było wiele osób, głownie nasze rodziny i najbliżsi Fel. Siedzieliśmy na ławce obok jej grobu. Jon nic nie mówił. Odkąd ona odeszła, nie odezwał się słowem. Kontaktował się jedynie z Teya, poprzez myśli.
Milczenie było nieznośne, ale nie wypadało nic mówić. Nie mogłam sobie wyobrazić, co czuje Jon, chociaż niedawno straciłam Olivera. Jednak ja wiedziałam, że Oli gdzieś tam jest, żyje i ma się dobrze, a tutaj widzieliśmy ją w trumnie, piękną, bladą Felcy. Na jej twarzy nadal malował się uśmiech, nie wiedząc czemu. Może nie cierpiała umierając?  Może właśnie tego chciała? Zostawić ten cały, cholerny świat i odpocząć?
Nagle podeszła do nas mama Fel. Przytuliła Jona, a on odwzajemnił jej uścisk. Oboje bardzo cierpieli.

- Musicie znaleźć i zabić Feltona. – powiedziała bardzo poważnym tonem – W przeciwnym razie, on was znajdzie i zabije – dodała, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.




................................................................................................................

Przepraszam, że długo nic nie dodaję, ale teraz okres przedświąteczny, a to robi swoje. :) 

niedziela, 13 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 21 - NIE TAKIEJ WIGILII SIĘ SPODZIEWAŁAM

         Minęła wigilia i ludzie się rozeszli do swoich domów. Została tylko Klara, która postanowiła, że posprząta.
         - Klaro? Mogę Ci zadać pytanie?
         - Tak?
         - Nigdy nie pytałam czy gdzieś kiedyś pracowałaś?
         - Tak, pracowałam w banku. Jako kasjerka.
         - A może chciałabyś popracować u mnie. Na gwałt potrzebna mi odpowiedzialna osoba. – Klara spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
         - No.. w sumie dlaczego by nie… A co z domem?
         - Poradzimy sobie, a teraz pozwolisz, że pójdę już się położyć. Wróć do domu, do dzieci. Jutro posprzątasz, mi to nie przeszkadza.

         Położyłam się do łóżka. Ja chyba wariowałam. Miałam tyle spraw na głowie, tyle rzeczy chciałabym wyjaśnić. Czy Oliver tak naprawdę nie żył?  Co to było w mojej głowie. Ewidentnie słyszałam jego głos. Może to moja wyobraźnia płata mi figle. A co, jeśli nie?  Nie kochałam go, ale za nim tęskniłam. Bardzo. Był mi bliski. Znałam go tak długo. Tak wiele ze sobą przeżyliśmy.
          Nathan zapukał do moich drzwi. Zdziwiłam się, ponieważ on nigdy nie pukał. Popatrzył na mnie, a ja delikatnie się uśmiechnęłam. To jego kochałam. Czułam, że on jest tym jedynym, tym wyjątkowym. Przytuliłam się do jego piersi. Była taka ciepła. Słyszałam jego bicie serca, szybki, ale stabilny oddech. Byłam tak strasznie zmęczona, że nie wiedząc kiedy odpłynęłam w błogi sen.

         W wigilijny wieczór zasiedliśmy do stołu. Atmosfera była dziwna. Siedzieliśmy w trochę innym gronie niż zazwyczaj. Brakowało Olivera, ale Teya i jej rodzice przybyli. Moi rodzice również nie omieszkali opuścić wigilijnej kolacji, zaś Nathan przyszedł jak na ścięcie. Wcale mu się nie dziwiłam. Przyszedł z rodzicami, co jeszcze bardziej potęgowało dziwny nastrój. Atmosfera była świąteczna, ale jednak było czuć w powietrzu jakiś dyskomfort.
         - Musimy wam coś powiedzieć dzieci i to nie będzie łatwe ani dla was, ani dla nas – odezwał się mój ojciec.
         - Ukrywaliśmy to wystarczająco długo, więc czas najwyższy, abyśmy wam wyjaśnili pewne rzeczy.
         Spojrzeliśmy na mamę Nate, która to powiedziała. Jak dotąd za dużo się nie odzywała.
         - Musicie nam jednak obiecać, że cokolwiek usłyszycie zostanie po między nami i nie wyjdzie za ściany tego pokoju. Nikt nie może się tego dowiedzieć. No oprócz Jona i Felcy, ale oni właśnie w tym momencie się tego dowiadują – Pan Szell spojrzał na każdego z nas po kolei – no to może ja zacznę.
         - Nie, poczekaj, my pierwsi – przerwała mu mama Teyi – Nie wiem jak to przyjmiecie, szczególnie Ty Teyo i Ty Ameelio. Ale po kolei. Chodzi o Olivera.
         Spojrzeliśmy na nią zdziwionym wzrokiem. Miałam dziwne przeczucie, że to, czego się dowiemy tej nocy odmieni całe nasze życie do góry nogami.
         - Wiemy, że Oliver żyje, ale to nie o to chodzi. Oli musiał zniknąć – kaszlnęła – by każdy myślał, że nie żyje, szczególnie Felton.
         - Skąd wiecie o Feltonie? – zapytał Nate
         - Jakby to powiedzieć, y was urodziliśmy po wizycie na tej cholernej wyspie. I wcale nie znikła nam pamięć. Po prostu myśleliśmy, ze będziecie normalni.. – przewala na chwilę – ale nie jesteście.
         Aha. Dobra, powiedzmy, że rozumiem. Nie, cholera, cwale nie rozumiem.
         - Co jest grane, po kolei, mówcie! – krzyknęłam
         - Oliver nie jest naszym synem. – powiedziała mama Olivera. Wyplułam wino, które miałam w buzi, chlapiąc przy tym obrus. Teya patrzyła na nich jak wryta.
         - Jak to?! – Teya nie mogła uwierzyć.
         - Teyo, Nathanie. Spaliście ze sobą? – zapytał tata Nate’a. Obydwoje spojrzeli na siebie, rumieniąc się i zaprzeczyli głową. – No właśnie, bo nie mogliście. Jakiś głos wewnątrz wam nie pozwalał. Bo to wy jesteście rodzeństwem.
         - Że co?! – Nate wstał od stołu - Jak to my jesteśmy rodzeństwem tato?
         - Zaadoptowaliśmy my Cię, ponieważ… Ponieważ rodzeństwo LOFREE nie może ze sobą dorastać. Zabilibyście się, zanim poznalibyście swoje moce. I my dobrze o tym wiedzieliśmy.
         Wszyscy byliśmy w szoku. Nate i Teya patrzyli na siebie z takim obrzydzeniem, że nie sposób tego opisać. Rozumiałam ich, przecież byli parą.
         - Więc kim jest Oliver? – zapytałam bardzo cicho.
         - Jest naszym synem – odpowiedziała moja mama.
         - COO?! – krzyknęłam. – Przecież ja z nim uprawiałam seks.
         Rodzice spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
         - Nie uprawiałaś z nim seksu Am, nie mogłaś.
         - Uprawiałam, raz, ale uprawiałam.
         Nagle usłyszałam chrząknięcie. Nate spojrzał na mnie.
         - Pamiętasz, jak zabrałem Cię do hotelu?
         - Pamiętam – potwierdziłam.
         - Nie spałaś wtedy z Oliverem, tylko ze mną.
         - Obudziłam się obok Oliego.
         - Bo cie odwiozłem do domu, ale spałaś ze mną. Byłaś tak zmęczona, że nie pamiętałaś , a ja nie chciałem Ci przypominać.
         - Aha, fajnie, super, dzięki za gwałt, spoko, co mam jeszcze powiedzieć?! Że się cieszę? Nie, nie cieszę się! Całe moje życie zostało wywrócone do góry nogami. Mam brata, z którym wiązałam swoje życie, który był przez jego większość moim chłopakiem. A mój obecny chłopak jest bratem mojej przyjaciółki, chociaż bratem mojej przyjaciółki przez ponad dwadzieścia lat, był mój chłopak, który jest moim bratem. Proste i logiczne, nie?! Wszystko w porządku! – zaczęłam płonąć. Na moich rękach pojawił się ogień, skóra była pokryta płomieniami, a ja czułam w sobie taki gniew, że miałam ochotę ich wszystkich zabić. W ostatniej chwili skierowałam swoje dłonie w stronę kominka i cisnęłam w niego ogniem z taką siłą, że ledwo się tam zmieścił i podpalił dywan leżący obok niego. Teya w mgnieniu oka przyniosła gaśnice i ugasiła iskry, które się tliły i mogły spowodować poważny pożar.
         - Kochanie, uspokój się, musisz nauczyć się nad tym panować. AŁA! – Nate dotknął mojej ręki, ale krzyknął, ponieważ była gorąca.
         - Dobra, spokojnie. Możecie mi wyjaśnić jeszcze jedną rzecz. Felton mówił, że nic nie będziecie pamiętać. Więc jakim cudem pamiętacie?
         - Nie wiem, ale lepiej, żeby Felton tego nie wiedział, bo nas zabije.

         Minęło kilka godzin, dokończyliśmy kolację rozmawiając. Po czym rodzice nas opuścili, a my we trójkę usiedliśmy w salonie. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniła do Felcy.
         - Wiecie, że – zaczęłam

         - Wiemy. Już jedziemy. 

ROZDZIAŁ 20 - WIGILIE


         Mimo mojej niechęci do panny Rossali musiałam ją przyjąć do naszego banku, ponieważ miała bardzo duże doświadczenie. Niestety, miałam wrażenie, że nasza współpraca nie będzie miła. Nathan próbował mnie pozytywnie do niej nastawić, ale nie potrafiłam przemóc mojej niechęci do jej osoby. Jakiego pytania bym jej nie zadała, ona zawsze znajdowała odpowiedź, która mnie zaskoczyła lub absolutnie nic nie odpowiadała. Była chamska, arogancka i bardzo pewna siebie, a jak od zawsze nie lubiłam takich charakterów. Gdybym miała więcej kandydatów, wybrałabym innego, ale nie miałam.
         Dziś czekał mnie ciężki dzień, ponieważ mieliśmy wigilię w pracy. Musiałam mieć dobrą minę, być przyjazna, uśmiechnięta – chociaż wcale nie miałam na to ochoty. Na dodatek wiedziałam, że będzie tam ta piękna lalusia i ten fakt denerwował mnie jeszcze bardziej.
         Wyszłam z biura i zobaczyłam w pokoju dla personelu Rossalie i jeszcze jedną pracownice. Byłam zdziwiona, ponieważ przerwy zaczynały się dopiero za godzinę.
         - Witam panie. – Zapukałam w drzwi. Spojrzały na mnie jak na ducha. – Nie wydaje mi się, aby to był odpowiedni moment na przerwy.
         - My.. My tylko chciałyśmy… - zaczęła mówić pierwsza z kobiet.
         - Zgłodniałyśmy, więc postanowiłam, że zrobimy sobie przerwę.- odpowiedziała z pewną powagą Rossalie.
         - Wydaje mi się, że w mojej firmie panują pewne zasady, które każdy pracownik ma obowiązek przestrzegać. – mój ton głosu był poważny – Panno Rossali, jest pani pierwszy dzień w pracy i już pani podpada. Chciałabym przypomnieć, że podpisałyśmy umowę zwaną zleceniem, więc w każdej chwili mogę panią zwolnić. Proszę wracać do pracy.
         Kobiety spojrzały na niczym na diabła, po czym wstały i wróciły do swoich obowiązków. Co za tupet, robić sobie przerwy kiedy chcą. Każdy z nich ma ustaloną indywidualnie godzinę przerwy i nie może sobie robić w momencie, kiedy mu się tego zachce. Wyprowadziły mnie z równowagi, ale starałam się tego nie pokazywać.
         Po południu usiedliśmy wspólnie do stołu. Jako prezes banku musiałam złożyć życzenia, nad którymi w ogóle nie myślałam, ale pech chciał, że Nate mi o tym nie przypomniał.
         - Witam Was w tym szczególnym dniu – kaszlnęłam – Chciałabym wam życzyć spokojnych i wesołych świąt w gronie najbliższych osób. Czułości i ciepła w te zimowe wieczory, spokojnej wigilii, udanego sylwestra i w szczególności, miłej pracy w przyjemnej atmosferze w tym nadchodzącym, dwa tysiące szesnastym roku. – Wznieśliśmy toast. – Chciałabym również dodać, że nie rzucam słów na wiatr i obiecane na święta paczki oraz premie świąteczne czekają na was pod choinką.
         Wszyscy się uśmiechnęli, a ja cieszyłam się, że mam to już za sobą. Tak bardzo nie lubiłam wygłaszać takich mów.
         Minęło około godziny, niektórzy z pracowników zaczęli powoli wychodzić z budynku, gdy nagle usłyszałam jak Rossali rozmawia z jedną z pracownic.
         - Ta suka nie dała mi premii, czaisz?  - powiedziała wzburzona.
         - Przecież jesteś tutaj na umowie zleceniu, nie możesz dostać premii po przepracowaniu jednego dnia. Dostałaś paczkę ze słodyczami, to już i tak dużo.
         - Dla niej to nie jest dużo – prychnęła – ona sra pieniędzmi na prawo i lewo, co jej zależy te pięć stów tu czy tam?
         - Ty też jesteś bogata.
         - Wiem, ale ja nie chcę być traktowana jak inni pracownicy.
         Moja cierpliwość dobiegła końca.
         - Panno Rossalie?
         - O, dzień dobry szefowo – Widać było, że jest zdenerwowana.
         - Myślę, że czas zakończyć naszą współpracę. Nikt nie będzie mnie nazywał suką, a na pewno nie pani. – Spojrzałam na nią ostro – Widzisz, w naszym banku panują zasady, że pracownicy dostają paczki i premie dopiero po przepracowaniu trzech miesięcy lub dostając umowę o pracę. Pani nie ma ani tego, ani tego, więc nie rozumiem skąd takie oburzenie w pani głosie, gdy dowiedziała się pani, że nie dostała premii świątecznej. Owszem pięć stówek mnie nie zbawi, co nie znaczy, że będę rozdawać swoje pieniądze pierwszej lepszej osobie. Jest wiele osób, które potrzebują ich bardziej. Proszę zabrać swoje rzeczy i nas opuścić. – powiedziałam jednym tchem, ani razu się nie zatrzymując, po czym odwróciłam  się i poszłam w swoją stronę.
         Zbliżała się już godzina siedemnasta, a ja nie byłam jeszcze w domu, gdzie czekało mnie kolejne przyjęcie wigilijne. Kiedyś doszliśmy do wniosku, że kolacje z pracownikami mojego domu będą organizowane u mnie w domu, ponieważ miałam zawsze wielką, piękną choinkę oraz wystarczająco dużo miejsca by pomieścić wszystkich gości. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam.
         Już na podjeździe  słyszałam odgłosy dobiegające z domu i zapachy, które powodowały, że marzyłam tylko o tym, aby skosztować tych przysmaków. Jednak gdy weszłam do jadalni moim oczom ukazał się wielki stół pokryty śnieżnobiałym obrusem. Ustawiona na nim czarna zastawa składająca się z dużych talerzy, głębokich oraz małych talerzyków do ciasta, filiżanek pasujących do kompletu, kieliszków do wina, szklanek do napoi. Na środku stały piękne, świerkowe świeczniki, w których migotały płomyki od świeczek. Wokół stało dwanaście wigilijnych potraw. Choinka, ubrana na złoto, ponieważ bardzo lubiłam jej bogaty blask, iskrzyła się. Brokatowe bombki odbijały efektownie blask choinkowych światełek, dzięki czemu wydawało się, że cała błyszczy. Z radia leciały kolędy.
         Usiadłam na swoim stałym miejscu i wtedy zauważyłam, że obok mnie są dwa puste miejsca. Z oczu popłynęły mi łzy.
         Cała ta magia sprawiła, że przypomniałam sobie wszystkie wspomnienia. Jak co roku razem z pracownikami siedzieliśmy do późna w nocy, rozmawiając i czytając kolędy. Jak noc mijała w spokoju rodzinnego ciepła. I choć wiedzieliśmy, że prawdziwa wigilia dopiero za dwa dni, czuliśmy tę magiczną noc w głębi serca. Przypominałam sobie, jak wszyscy otwierają prezenty, śmiejąc się przy tym. Jak dzieci krzyczą dostając to, o co prosili Mikołaja. W tym roku miało być tak samo. Podeszłam do okna, spojrzałam za nie i zobaczyłam, że pada śnieg. Nie pamiętałam kiedy ostatnio było biało na święta. To jakaś magia. I wszystko było takie piękne.  Płatki śniegu lekko wirowały za oknem, jak gdyby chciały zatańczyć na wietrze, pokazać jak bardzo się cieszą, że mogą sprawić komuś przyjemność.
         Poczułam jeszcze większy smutek, a na mojej twarzy zaczął płynąć strumyk łez. Nie mogłam się opanować. Tak bardzo tęskniłam. Chciałam się przytulić.
         - Oliver, gdzie jesteś? – szepnęłam, prawie niesłyszalnie.
         - Nie płacz, kochanie. Jestem tutaj. – usłyszałam głos w mojej głowie.

         Zwariowałam.



.............................................................................................................................

To już dwudziesty rozdział, z czego bardzo się cieszę.
Ostatnio mnie opuściła trochę wena, ale powróciła i będę pisać dalej.
Zapraszam do czytania i komentowania :) 

sobota, 12 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 19 - RoFe WIE, ALE NIE POWIE.


Była bardzo ciepła noc, chociaż był grudzień. Czekałam w ogrodzie na przybycie RoFe. Siedziałam na huśtanej ławce, nogi miałam podwinięte do góry. Będąc małym dzieckiem spędzałam tak większość swojego czasu. Z niektórych nawyków nie wyrosłam.
Było mi jakoś dziwnie. Powinnam płakać, być smutna. W końcu dowiedziałam się, że mój chłopak, z którym spędziłam wiele lat mojego życia umarł. Jednak nie czułam żalu. Byłam święcie przekonana, że tak musiało być. Najgorsze było to, że powinnam była powiadomić jego rodziców. Tylko jak to zrobić?  Przecież nie ma jego ciała. Co – powiem im, że ktoś mi powiedział, że ich synek nie żyje? Nie, nie mogłam tego zrobić. Postanowiłam, że sprawa sama się rozwiąże, a ja nie będę się do niczego wtrącać.
- Witaj Am. – Odezwał się jakiś głos. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził.
- Witaj RoFe – Uśmiechnęłam się – Dziękuję za przybycie.
- Jak już mówi… - przerwał na chwilę – mówiłem, jestem zawsze do twojej dyspozycji. Co się stało? –
- Oliver nie żyje. – powiedziałam spokojnym głosem, jak gdybym mówiła o tym, że potłukłam szklaneczkę.
- Żyje, Am.  Wiem, że zabiliście Svege’a. i on powiedział, że Oli nie żyje, ale uwierz, wszystko z nim w jak najlepszym porządku.
- Skąd to wiesz? – Spojrzałam na niego zakłopotanym wzrokiem.
- Widzisz, mam swoje wtyki tu i tam. Proszę Cię o jedną rzecz, nie szukajcie go, to nic się mu nie stanie. – Odwrócił się do mnie placami.
- Ale jak mamy go nie szukać? – Byłam wściekła – A jak mu się naprawdę coś stanie?
- Am – powiedział spokojnie, lekko unosząc jednak ton  - On nie żyje dla was, okej?
Byłam wściekła. Jak on mógł mówić, że Oli żyje i jednocześnie chwilę później sam sobie zaprzeczać. Na dodatek kazał mi go nie szukać. Nie ważne, że byłam teraz z Nathanem, oficjalnie nadal należałam do Oliego.Nie kontrolując już swojej wściekłości znów zaczęłam podnosić się, tworząc wokół swojej osi falę powietrza. Byłam jakieś dwa metry nad ziemią, pod moimi stopami wirowało mini tornado.
- Gdzie. Jest. Oliver? = mój głos znów brzmiał jak z horroru. Był taki gruby i potężny, że aż sama się go przestraszyłam. Nabrałam powietrza w ręce i jednym mocnym ruchem pchnęłam w stronę RoFe. Zdążył odskoczyć, ale ja powtórzyłam swój ruch, aż za którymś razem udało mi się powalić go na ziemię.- Gdzie jest Oliver? – powtórzyłam już nieco łagodniejszym głosem.
- Am, będziesz tego żałować. Mówię, że Oliver nie żyje. Przybędę, jak się uspokoisz, ale jeżeli jeszcze raz coś takiego zrobisz… - urwał na chwilę – ja nie mam zamiaru z tobą walczyć, uwierz na słowo, że pokonam cię stojąc w miejscu.
Poczułam nagły ból w nodze. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że miałam całą nogę we krwi. Gruba rana, przechodząca w poprzek mojej nogi powodowała ten ból.
- Coś ty zrobił – wycedziłam przez zęby.
- Udowodniłem swoje słowa. Zabiję cię stojąc w miejscu. – Spojrzał na mnie i znikł. Normalnie, najzwyczajniej w świecie znikł. Wyparował. „Że co kurwa?” – pomyślałam.

                                               *
Nazajutrz w biurze było sporo pracy. Do świąt Bożego Narodzenia zostały już tylko trzy dni, a liczna ludzi w banku zamiast się zmniejszać, powiększała się. Na dodatek dwie pracownice zachorowały, a po zwolnieniu Mike’a, a raczej jego zabiciu, mieliśmy jedną parę rąk za mało.
- Kochanie – Nate wszedł do biura, jak zwykle nie pukając. Nie miał tego w zwyczaju. Podszedł do mnie, pocałował mnie w policzek – pozwoliłem sobie przyjąć kilka CV od kandydatów, ponieważ jak wiesz, nie wyrabiamy się. Masz dzisiaj trzy spotkania.
- Dziękuję, że mnie wcześniej uprzedziłeś.– odpowiedziałam sarkastycznie – Nate ?
- Tak? – Spojrzał na mnie czule.
- Teya, Oliver…
- Wiem, że Teya wie. – przerwał mi – Raczyła mnie o wszystkim poinformować. Ale Am, nie martw się. Mam dziwne przeczucie, że Oliver żyje.
- Ja też je mam. – Uśmiechnęłam się – Wiesz, w końcu możemy zostać… oficjalnie parą.
- Cieszę się – Posłał mi jeden z tych zabójczych uśmiechów – co nie zmienia faktu, że za pięć minut masz pierwszą rozmowę rekrutacyjną – Jego uśmiech zamienił się w łobuzerski, po czym zamknął za sobą drzwi.
Nie lubiłam tych rozmów, były takie strasznie nudne. Zawsze ta sama gadka – Co? Gdzie? Jak? Ile? – ale musiałam, nikt inny za mnie tego nie mógł zrobić, no oprócz Nate, ale on zajmował się klientami – ja nie miałam z tym doświadczenia.
Po przeprowadzeniu dwóch rozmów z niecierpliwością czekałam na ostatnią. Usłyszałam pukanie do drzwi i moim oczom ukazała się kobieta. Miała ciemne, długie włosy, które układały się w sprężynki. Jej cera była jasna, bez żadnej skazy, jakby oprószona mąką, Oczy miała jasno niebieskie, można powiedzieć, że błękitne.
- Witam – Wstałam, podając jej rękę. – Ameel Quin, prezes.
- Rossalie Constantina Morgan, witam – Jej głos mnie powalił. Powiedziała to niczym słowik, który śpiewa najpiękniejszą piosenkę jaką słyszałam.
- Usiądź Rosse – Zaproponowałam.
- Nazywam się Rossalie, nie Rosse – Spojrzała gniewnym wzrokiem, a ja poczułam się nieswojo we własnym biurze.