Spokojnie,
jak gdyby nigdy nic, wróciłyśmy do naszego stolika. Popatrzyłam na ludzi
jedzących swoje dania. Gdyby nie nasza szybka reakcja i pomoc Rosse, zapewne
nie mieliby takich szczęśliwych min.
Dochodziła
dopiero dwudziesta pierwsza, a wśród tłumu można było zauważyć rozbawienie,
powodowane nadmierną ilością alkoholu. Dziewczyny miały duże, świecące się oczy
i żwawo gestykulowały rękoma, zaś mężczyźni przechwalali się między sobą, jakie
to mają świetne samochody czy duże mięśnie. Fajnie było pobyć pośród normalnych
ludzi i przypomnieć sobie, jak się zachowują nie będąc w pracy.
Sama
miałam ochotę wypić drinka albo kieliszek czystej wódki, ale nie wydawało mi
się to dobrym pomysłem. Każdy procent w mojej krwi mógł zagłuszyć panujący we
mnie płomień i mogłabym zacząć płonąć wśród gości, co wywołałoby zapewne
sensację, a nie chciałam tego.
Właśnie
zaczęła lecieć piosenka, widać skończyła się przerwa na jedzenie, więc Oliver i
Teya ruszyli na parkiet. Patrzyłam na nich, na ich ruchy, które były tak
idealnie dopasowane do siebie i przypomniałam sobie, jak to my byliśmy
gwiazdami na balu w pierwszej klasie szkoły średniej. To ze mną Oliver
przetańczył całą noc, to ja byłam jego
królową. Zrobiła mi się smutno. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
— Może
— Odkaszlnął Nathan — I my byśmy poszli zatańczyć? — Popatrzyłam w jego piękne oczy i zdałam
sobie sprawę, że my nigdy ze sobą nie tańczyliśmy, nie mieliśmy takiej okazji.
Odsunął
moje krzesło, po czym wstałam, a on wyciągnął zapraszającym gestem dłoń w moją
stronę. Chwyciłam ją pewnie i kierując swoje kroki za nim, dotarliśmy na parkiet.
Leciała właśnie piosenka, którą uwielbiałam, wpajająca mnie w błogi nastrój.
Położyłam swoje ręce na ramionach mojego towarzysza, a on objął mnie w talii.
Powoli kręciliśmy się w rytmie muzyki, zapatrzeni w swoje oczy. Nate nachylił
się nade mną i delikatnie pocałował mnie w usta. Jego wargi były ciepłe i
miękkie, a z jego ust wydobywał się świeży, miętowy zapach. Było mi tak dobrze
przy nim, czułam, że jest wyjątkowy.
Przetańczyliśmy
kilka piosenek, gdy nagle poczułam ogarniające mnie pragnienie, więc
postanowiliśmy chwilę odpocząć i wrócić do stolika. Jon i Rosse nadal siedzieli na swoich
miejscach i o czymś rozmawiali, więc nie przerwaliśmy im. Spokojnie zaczęliśmy
rozmawiać o jakichś bzdurach, gdy
przerwał nam Oliver.
—
Dawno się tak dobrze nie bawiłem — Otarł wierzchem dłoni małą kropelkę potu,
która pojawiła się na jego czole —Ostatni raz w pier… — przerwał. Wiedziałam co
chciał powiedzieć ale nie dokończył ze względu na Nate’a. — A nie ważne.
— Masz
rację, impreza jest przednia. — odpowiedział mu Nate, a na jego twarzy pojawił
się wielki uśmiech — Jednak wkurza mnie fakt, że nie mogę się napić niczego, co
ma procenty. Wtedy bawiłbym się jeszcze lepiej.
— A
co? Źle się bawisz? — Dałam mu kuksańca w ramię.
— A
czy ja coś takiego powiedziałem? —
Popatrzył na mnie, udając obrażonego. Przytuliłam go mocno do siebie.
—
Chodź się przewietrzymy. — Oli wstał, ciągnąc za sobą Nate’a. Ten spojrzał na
mnie, jakby chciał zapyta ć o zgodę, więc kiwnęłam przytakująco głową.
Rozejrzałam
się po Sali, zastanawiając się, gdzie jest Teya, ale nigdzie jej nie widziałam.
Postanowiłam pójść do łazienki sama. Ominęłam kilka tańczących par i w końcu
przedostałam się do WC. Pchnęłam drzwi, ale to co tam zobaczyłam, zdziwiło
mnie. Teya stała przy lustrze razem z Klarą i rozmawiały. Kobieta nie wykazywała nic ponad ludzkiego i
miała normalne oczy. Nie wiedziałam o co chodzi, ale Teya od razu odwróciła się
w moją stronę. Zauważyłam, że zrobiła to odrobinę za szybko, ale na szczęście
uszło to uwadze Klary.
— Am,
właśnie rozmawiamy sobie z Klarą! — krzyknęła, nie dopuszczając mnie do słowa —
Przyszła tutaj, bo dostałą zaproszenie od swojego szefa, bo jak wiesz, ma też
drugą pracę.
Faktycznie,
Klara niedawno mi wspominała, że ma ofertę drugiej pracy i pytała, czy może ją
przyjąć. Pracuje u mnie co drugi dzień, więc nie miałam nic przeciwko temu,
żeby sobie dorobiła. Nie była przecież moją własnością. Ja nie wypytywałam u
kogo.
— Mój
szef nie mógł przyjść — odezwała się —Bo jego żona zaplanowała dla nich inne
wyjście, a on już zapłacił, więc oddał bilety mi.
—
Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. — odpowiedziałam, uśmiechając się szczerze.
— Teyo, szukałam cię. Możemy już wyjść?
— spytałam, ponieważ czułam się
niezręcznie w całej tej sytuacji.
Pokiwała
głową, pożegnałyśmy się z Klarą i wyszłyśmy.
— Wierzysz jej? — zapytałam od razu po
wyjściu.
— Nie
wierzyłam — usiadła na murku i wyciągnęła papierosa ze swojej zielonej torebki.
W gruncie rzeczy, to nie wiedziałam, że ona pali. — Jednak, gdy ją zobaczyłam
poprosiłam Jona, aby ją sprawdził. I ona nie kłamie.
—
Cholera jasna! — Tupnęłam nogą w podłogę. — Czyli to jednak Rosse. — Bardziej
stwierdziłam, niż pytałam.
— Tego
nie jestem już taka pewna. — Uśmiechnęła się. — Widzisz, nasz Jon nie jest taki
głupi, jak myślałam.
— To
znaczy? — Zastanawiałam się, o co może jej chodzić, bo naprawdę nie miałam już
zielonego pojęcia.
—
Widzisz, Jon tylko jak się o niej dowiedział, to stwierdził, że musimy jej
pilnować. Ta wiedźma umie czytać w myślach, więc się kryje, nawet przede mną.
Ale on wcale się w niej nie zakochał, udaje.
A więc
taki plan miał Jon. Chciał być przy niej, zdobyć jej zaufanie, żeby mógł ją
szpiegować. I Nate, i Oliver mają dziewczyny, więc żaden nie wpadłby na taki
genialny pomysł, a on, z racji tego, że stracił niedawno swoją ukochaną, mógł
bez żadnych skrupułów się do niej przystawiać i to nie wzbudzi w niej
podejrzeń.
Dochodziła
dwunasta, zbliżał się nowy rok. Wszyscy wyszli z kieliszkami do szampana na
dwór, by podziwiać pokaz fajerwerków. Staliśmy w naszej grupce z napojem wlanym
w butelkę po szampanie, gdy nagle wszyscy zaczęli głośno odliczać.
—
Dziesięć… Dziewięć… Osiem… Siedem… Sześć… Pięć… Cztery… Trzy… Dwa… Jeden… Zero!
Szczęśliwego Nowego roku!
Na
niebie pojawiły się kolorowe obrazki, a towarzyszące im huki przyprawiały mnie
o dreszcze. Nie, nie bałam się duchów, upiorów, wiedźm czy też demonów, ale
kolorowe ognie pojawiające się na niebie sprawiały, że cała drżałam. Nate
przytulił mnie, widząc w jakim stanie się znajduję, a Oli zaczął się śmiać. Zawsze
naigrywał się, że zachowuję się jak dziecko, ale ja nie mogłam nic na to
poradzić. Zaczęliśmy sobie składać życzenia.
Podeszłam
do Rosse i coś klepałam jak głupia, niezbyt wiedząc, co mam jej życzyć gdy ta
pochyliła się nade mną i szepnęła.
— Nie
jestem zła, a beze mnie sobie nie poradzicie. Szczęśliwego Nowego Roku.
Spojrzałam
na nią, a ona się uśmiechnęła. Jakaś siła sprawiała, że mogłam jej uwierzyć.
***
Wszyscy
spali u nas, nawet wiedźma. Wstając o dwunastej zauważyłam, że nie ma jej tam,
gdzie powinna być, czyli na kanapie w salonie. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie
wywędrowała, ale wtedy weszła o salonu.
—
Byłam w łazience, jeżeli cię to interesuje. — Uśmiechnęła się i usiadła na
krześle przy barku w kuchni. Nie miałam wyjścia, jak tylko zaproponować jej
kawę. — Oczywiście, że się napiję. Am, ja rozumiem, że mi nie ufacie i wcale
się nie dziwię. Na waszym miejscu też bym nie ufała, ale ja chcę tylko wam
pomóc. To nie wasza wina, że nie jesteście źli, a ja nie chcę, żeby zginął cały
świat.
Nic
nie odpowiedziałam. Zalałam kawę i wyciągnęłam śmietankę z lodówki i postawiłam
cukier. Usiadłam naprzeciw niej i patrzyłam w okno. Nie miałam ochoty się
odzywać, chciało mi się spać, a głowa niemiłosiernie mnie bolała. Za oknem jak
zwykle panowała ciemność, ale mrok nie był już tak wyraźny, jak przedtem. Można
powiedzieć, że wyglądało tak, jakby słońce miało wschodzić, ale nie spodziewałam
się nagłej zmiany pory dnia i oświetlenia.
Po
jakiś dwudziestu minutach ciszy dołączyli do nas Teya z Oliwerem, Jon i Nate.
Usiedliśmy w salonie i rozmawialiśmy o niczym.
—
Popatrzcie — Jon wskazał na okno, ale chodziło mu bardziej o to, co dzieje się
za nim.
—
Widzę, że mamy gościa. — Uśmiechnęłam się, chociaż wcale nie byłam zadowolona z
tej wizyty. Na podwórzu stała Winter, której nie polubiłam podczas jej
ostatnich odwiedzin. — Wejdź. — zawołałam i otworzyłam drzwi, kierując strumień
wiatru w ich stronę. — Co cię tutaj
sprowadza ponownie?
—
Witam wszystkich zebranych — Uśmiechnęła się i zdjęła buty. Widać dobre maniery
jej nie opuszczały. — Przepraszam za tak nagłe najście i to w tak nie
odpowiedniej porze, ale nie mogłam dłużej czekać. Widzę, że już im powiedziałaś
o Darkenstronie, droga Rosse. — Spojrzała na kobietę. Więc się znają –
pomyślałam. Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. — Wiem, gdzie się
znajduje, jednak łatwo nie będzie. Mam nadzieję, że sobie poradzicie. — Podała
mi kartkę, na któ®ej zapisane były jakieś dane.
— A ty
nam nie pomożesz? — spytała Rosse.
—
Kochana, wiesz o tym, że robię wszystko, o co mnie prosisz, ale nie mogę
narażać swojego życia.
—
Dobrze wiesz, że jeżeli go nie powstrzymamy, to mój mąż zabije wszystkich, w
tym i ciebie. — Gniewnie spojrzała w stronę Winter. Miałam wrażenie, że obie
kobiety świetnie się znają.
—
Wiem, ale nie ja kazałam ci za niego wychodzić, a wręcz przeciwnie, odradzałam
ci to.
—
Wiesz też, że miłość nie wybiera.
—
Miłość nie, ale ty mogłaś.
— Kochałam
go Winter, kochałam! — Głos Rosse łamał się z każdym wypowiedzianym słowem.
—
Wiedziałaś, że jest demonem, że może zniszczyć wszystko. — Winter nie była już
taka potulna i spokojna, jak na początku.
— Nie
był taki.
— A ty
byłaś głupia. Mogłaś się ukrywać przed ludźmi, a nie dać się zabić. Jednak,
jeżeli to zrobiłaś, to jak wróciłaś, mogłaś mu przemówić do rozumu. — Jej oczy
zaszkliły się.
—
Próbowałam, dobrze o tym wiesz! — krzyknęła, a z oczu poleciała łza.
—
Wiem. Wiem też, że pomogę ci, jak tylko będę potrafić. Pomogę ci ja i nasze
siostry. Możesz prosić o co chcesz, ale zabicie Darkenstrona i powstrzymanie
Feltona należą już do was.
—
Poradzimy sobie. — Rosse spoważniała.
— To
również wiem. Tylko nie wpakuj nas w jeszcze większe kłopoty. To przez ciebie
musimy się ukrywać.
—
Wiem.. — Zacisnęła wargi, przygryzając je.
—
Matka zawsze powtarzała, że jesteś nierozsądna i będziemy mieli przez ciebie
kłopoty, ale ja cię zawsze broniłam… — Winter odwróciła się i ruszyła w stronę
drzwi. — Mimo wszystko, kocham cię.
—
Wybaczysz mi kiedyś? — Słowa Rosse były ledwo słyszalne, nawet jak dla nas. —
Wybaczysz mi kiedyś, siostrzyczko?
— Nie
wiem… — Usłyszeliśmy i postać zniknęła, a w mojej głowie było słychać tylko
echo powtarzanych słów: „wybaczysz mi kiedyś, siostrzyczko?”…
-----------------------------------
Piękna wena, więc i rozdział pięknie długi :D
No, jak Kasia już zauważyła, próbuję nadać życia bohaterom i powklejać troszeczkę opisów, ale nie wiem, czy mi się to udaje. Proszę, komentujcie, oceniajcie i jak zwykle, dziękuję moim oddanym czytelniczkom! :*:*: