Jesteś czytelnikem?

Jeżeli czytasz moje wypociny,
dodaj mi trochę adrenaliny.
Napisz mi komentarz,
Żebym wiedziała, że się postarałeś
I nową treść już przeczytałeś.
Miło by również było, '
Gdybym wiedziała ilu Was mnie odwiedziło.
Więc anonimowych proszę,
Aby podpisałi się, choć na wzorzec. :)

Jeżeli czytasz, daj lajka na fejsie, będą tam dodawane informacje o nowych postach :)

https://web.facebook.com/lofreee/?fref=ts

niedziela, 24 stycznia 2016

Z PRZYJEMNOŚCIĄ PRAGNĘ WAS ZAPROSIĆ!

Hej wam, moi drodzy czytelnicy! :)


Jako, iż ten blog został oficjalnie zakończony, (lofreee.blogspot.com) nie mniej jednak, moja twórczość nadal działa
Nie zaprzestanę pisać, więc chciałam was serdecznie zaprosić na blogi, które prowadzę, ale o najważniejszym tutaj! 

http://w-sidlach-zniewolenia.blogspot.com/ 


Jest to blog, który piszemy razem z moją przyjaciółką, autorką Kasyczi (kasyczi.blogspot.com). 
Zupełnie odmienna tematyka, niż naszych blogów, albowiem stworzyłyśmy coś, co tak naprawdę nie miało ujrzeć światła dziennego. Był to pomysł zupełnie spontaniczny, ale więcej o pomyśle na blogu. Więc jak już zaczęłam, to chcę was tam zaprosić. Nasza koncepcja zaczyna się erotyzmem, ale nie będzie to opowiadanie erotyczne. Owszem, znajdzie się w nim dużo scen seksu, ale reszta będzie... Można powiedzieć, że to, co powstaje będzie połączeniem erotyzmu z... Kryminałem. Tak, dobrze czytacie. Kryminałem.  :)  

Nie ukrywajmy, bardzo zależy nam na waszych komentarzach i oczywiście na waszych opiniach!  <3 Każda część będzie napisana na czystym spontanie, zdania, które powstają są... Nietypowe, a sytuacje wynikają czysto przypadkowo, ponieważ każda z nas nie wie, co napisze druga.  :) 

Autorka LOFREE. Patyy

A tymczasem zapraszam wszystkich do komentowania, oceniania, wyrażania swojej opinie, udziału w ankiecie oraz dodawania do obserwowanych! Zależy nam bardzo! Przecież, my byśmy nie istnieje, jeżeli nie istnielibyście wy. 

(lofreee.blogspot.com)
(w-sidlach-zniewolenia.blogspot.com)
(arrowksiazka.blogspot.com) 

Oraz blog Kasi: 
(kasyczi.blogspot.com)

Buziaczki :*:*  Patyy! 

sobota, 23 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 38 - EPILOG

                Od tych wydarzeń minęło piętnaście lat, jednak wszystkie te wydarzenia pamiętam dokładnie. To był najgorszy, a zarazem najlepszy okres w moim życiu. Poznałam wiele osób, które odmieniły je diametralnie, ale niczego nie żałuję, oprócz tego, że Rosse nie ma już z nami.
            Od tamtej pory patrzę na świat zupełnie inaczej, mijam na ulicy ludzi,  którzy byli tacy jak my. Wiem, że na naszym świecie kryje się zło i Felton nie był jedynym zagrożeniem. Za kilka lat, a może już teraz ktoś będzie lub już walczy z kimś podobnym do niego, ale to już nie nasza sprawa.
            My, po jego śmierci straciliśmy swoje moce. Nie potrafię określić, ile razy się oparzyłam, zapominając, że odczuwał już ogień. Nie pamiętam, ile razy Nate, Oliver i Teya spóźniali się do pracy, zapominając, że nie potrafią już poruszać się tak szybko jak czas. Nie pamiętam ile razy Jon nic nie mówił przy Teyi, zapominając się, że ona już go nie słyszy. Nie pamiętam, ile razy Felcy patrzyła na rzeczy, aby do niej przyszły, przeleciały.
            Ciężko nam było zapomnieć o tym, jak żyliśmy prędzej, ale nie mogłam nic na to poradzić. Cieszyliśmy się, że wszystko wróciło do normy i mogliśmy żyć jak wszyscy.
            Oliver i Teya wzięli ślub, tak samo jak ja  Nate. Jon wybaczył Felcy i są razem,  ale ślubu nie planują. Wystarcza im ich miłość.
            Wspominając to, nie wiem jak mam reagować. Nikt nigdy się o tym nie dowiedział i nie chcę, aby kiedykolwiek się dowiedział.
            Teraz siedzę w salonie razem z Nathanem i czekamy na obiad, który przygotowuje Klara.

            — Mamo, mamo! — wrzeszczy Will, wpadając do pokoju. Mimo, iż ma już prawie piętnaście lat, to nadal czasem zachowuje się jak dziecko. — Patrz co ja potrafię! — Spoglądam na niego i nie dowierzam własnym oczom. Moje dziecko trzyma w ręku płomienną kulę. Widać, historia lubi się powtarzać,  Felton zaczarował tę i po mimo tego, że on nie żyje to… Na tej wyspie nadal kryje się zło. 

ROZDZIAŁ 37 - ZŁO TRZEBA UNICESTWIĆ.

— Myślę, że nie warto dłużej czekać. Czas to zakończyć. — powiedziała Rosse, która uniosła rękę w kierunku Feltona, powodując, że ten znieruchomiał. — Teya, Oliver, Nate! Przytrzymajcie go, macie wielką siłę, dacie radę. Ja nie wytrzymam długo, chociaż będę się starać.
            Chopaki, jak i Teya podbiegli do niego i zaczęli go trzymać. Felton szarpał się, ale z pomocą  Rosse jakoś sobie radzili, by utrzymać go w ryzach.
            — Darkenstron, czy mógłbyś…? — Nie zdążyła dokończyć, ponieważ on wiedział o co chodzi.
            — A tak, już, przepraszam. — powiedział i nagle stała się jasność. Aż zabolały mnie oczy, ponieważ dawno nie widziałam świtu.
            — Ameel, błagam, my nie będziemy go trzymać. Rób swoje, wal w niego ogniem.
            Zrobiłam to, co kazała. Podbiegłam najszybciej, jak umiałam, wyciągnęłam ręce i puściłam płomień w jego stronę. Zaczął się palić i wrzeszczeć z całych sił, aż uszy bolały, ale nie przestawałam. Wiedziałam, że mój ogień sobie nie poradzi. Nagle obok mnie wyrosła dziewczyna, miała krótkie rude włosy, ale nic nie robiła, tylko patrzyła na niego. Po chwili dostrzegłam, że to nie był zwykły wzrok. Tak, gdzie padało jego spojrzenia, na skórze mężczyzny pojawiały się szramy. Jon również chciał pomóc, i zaczął strzelać kulkami w jego ciało. Zobaczyłam, że to działa, że krew zaczyna cieknąć z jego ran, a on coraz ciszej krzyczy. Felcy ustała naprzeciw, a ja nie mogłam uwierzyć. Jego klatka piersiowa zaczęła się rozrywać.
            — Puścić go i odsuńcie się. — Nakazała Rosse.
            Zrobili to, co kazali, a obok znów ktoś się pojawił. Tym razem był to chłopak. Z jego rąk leciał lód, tak bynajmniej mi się wydawało. Sprawiał wrażenie, że go zaczyna zamrażać. Dark sprawiła, że nic nie widział, a Felcy działała dlalej. Rozerwała do końca jego klatkę piersiową i siłą umysłu wyrwała jego serce, które zgniotła w ręce. W tym momencie Felton opadł na ziemię. Było po wszystkim.
            Rosse wyczerpana osunęła się na kolana.
            — Musicie obłożyć jego ciało kamieniami. I rozpalić ognisko. — Dyszała ciężko. — Sprawdzcie dokładnie, czy nic nie zostało, a popiół zamroźcie. Wtedy będzie wiadomo, że się nie odrodzi. Jon? — zwróciła się do niego.
            — Tak? —zapytał, po czym podszedł do niej i klęknął.
            — Wiesz, co musisz zrobić.
            — Ty nie żartowałaś? — wtrąciłam się.
            — Nie. — Odetchnęła. — Zróbcie to szybko. — Położyła się na ziemi, twarzą do niej. — Trzel mi w głowę, złam mi kark, bylebym nie cierpiała. Nie chcę, żebyście mnie palili, ale jak już mnie zabijecie, zróbcie to samo, co z Feltonem. Miejcie pewność, że nigdy się nie odrodzę. Nigdy. — Spojrzałam na nią, w oczach pojawiły mi się łzy.

Nagle zauważyłam jak podchodzi do niej Winter, łapie ją za głowę, szepcze, że ją kocha i skręca ją. 

Rozdział 36 - wszyscy przeciw niemu.

         Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Można było spodziewać się wszystkiego, ale nie tego. Stałam jak wryta, moje nogi przywarły do ziemi i były ciężkie niczym skała. Nie potrafiłam nimi poruszyć, nawet nie miałam na to siły. Chciałam coś powiedzieć, ale moje słowa uwięzły w gardle. Spojrzałam na Nathana, ale on tak jak i ja, stał wpatrzony w nich, niczym w obrazek i miał rozchylone wargi ze zdziwienia.     
         Widziałam, jak Jon poczerwieniał na twarzy ze złości, ale zaraz potem zbladł niemiłosiernie. Wyglądał jakby zaraz miał dostać zawału, co mnie bardzo niepokoiło, ponieważ wiedziałam, że bez niego byśmy sobie nie poradzili. Jego dar czytania w myślach był bardzo przydatny. W tamtym momencie żałowałam, że ja nie posiadam takiego daru.
         Felton wraz ze swoją towarzyską ustali w miejscu i nie ruszali się. Ich wzrok był niemal identyczny, a każdy róch powtarzali dokładnie w  ten sam sposób. Przypomniała mi się sytuacja, w której byłam tak jakby duchem i widziałam w niej demona. Że też wtedy nie zauważyłam, że ma on tak specyficzne ruchy, które gdzieś już widziałam. Za to teraz kojarzyłam je bardzo dobrze. I wiedziałam, kto miał je dokładnie identyczne jak on. Ale jak mogłam nie wiedzieć, przecież stali naprzeciw nas i śmiali się do rozpuku. Jego śmiech mnie nie denerwował, był wręcz przyjemny dla ucha, co mnie bardzo dziwiło, a jednocześnie fascynowało, jednak śmiech kobiety… A raczej dziewczyny przyprawiał mnie o dość mocne mdłości. Była taka beztroska, roześmiana, jednak na jej twarzy malowała się niewyobrażalna furia, której nigdy wcześniej nie widziałam.
         Zabolało mnie to niewyobrażalnie. Poczułam w sercu mocne ukucie, jakby ktoś, kogo znałam tyle lat, komu ufałam właśnie wbił tam największą i igieł, jaka kiedykolwiek istniała na świecie. Byłam jednocześnie szczęśliwa i smutna. Szczęśliwa, bo ją widziałam, ale smutna, bo wiedziałam, że drugi raz będę musiała przeżyć jej stratę. Choć jeszcze nie otrząsnęłam się dobrze po pierwszej. Przez myśl przeszło mi, co musi czuć Jon, widząc ją obok niego. Cierpiał, to było pewne, ale bardziej od jego cierpienia interesowało mnie to, czy będzie w stanie ją zabić. Czy nie odwróci się od nas i nie przejdzie na drugą stronę, mając do wyboru przyjaciół lub ukochaną. Tego bałam się najbardziej. Nagle spojrzał na mnie niemiłym wzrokiem, jakby chciał mi przekazać jakąś wiadomość. Domyśliłam się, że słyszy moje myśli i jest zły, że w niego wątpię, ale jak miałam tego nie robić? Sama nie wiem, co bym zrobiła, gdyby tam stał Nathan. Na szczęście nie stałam przed takim wyborem, co nie zmieniało faktu, że stał przed nim Jon.
         — No co jest z wami? — Spojrzał na nas mężczyzna, odwracając jednocześnie wzrok od kobiety. — Zatkało was? Nie wiecie, co macie powiedzieć? — spytał, wydymając swoje usta w wielkim, złowieszczym uśmiechu.
         — Wiem — przerwała mu kobieta — podejrzewaliście wszystkich, ale nie mnie. — Zaśmiała się szyderczo. — Takcy głupiutcy, tacy głupiutcy. — Pokiwała z niedowierzaniem głową.
         — J-jak? — Oliver też był zszokowany.
         — A no normalnie. — Kobieta spojrzała gdzieś w dal, nie wiedziałam na co patrzy, ale za chwilę przyleciała wielka kłoda, na którą usiadła. — Może i wy usiądziecie, po co macie stać? — Zaśmiała się, a my równocześnie pokiwaliśmy głowami, dając jej do zrozumienia, że nie mamy takiego zamiaru.
         — Więc, pytacie jak to możliwe… — urwała na chwilę, przeczesując ręką włosy. — Widzicie, szukaliście wrogów wszędzie, ale nie tam, gdzie trzeba. Na początku swoje podejrzenia przelaliście na Nathana i już myślałam, że go zabijecie, ale nie… Bo ty Am, musiałaś się wplątać w romans z tym przystojnym idiotą. — Spojrzała na niego, a jej oczy płonęły, jakby chciała go zjeść, a ja poczułam ukucie zazdrości. — A póżniej Nate skierował swoje podejrzenia w stronę Olivera i to bardzo nam się spodobało.
         Sądziliśmy, że posłuchasz Nate’a, omamiona jego bliskością, tym że nacie romans, ale tak się nie stało. Kolejnym krokiem było zniknięcie Olivera. Myśleliśmy, że się zabił, albo coś w tym rodzaju. Że może ktoś go porwał, komuś zależało na tym, żeby on zniknął i w penym momencie podejrzewałam nawet ciebie, jednak to też okazał się zły trop. Miałam już dosyć udawania, doszłam do wniosku, że wy nigdy nie znajdziecie go sami, a zabić się tak łatwo nie dacie, więc postanowiliśmy nie marnować więcej czasu i upozorować moje zabójstwo, poświęcając jedną z nas. Pewnie myślicie, że nie mam serca, mam serce, ale należy ono do demona, więc wybrałam inną drogę. Wiedziałam, że cię ranię Jon, ale nie miałam wyboru. Z dwojga złego wybrałam lepsze zło. Byłam pewna, że się opamiętacie i postanowicie nam pomóc, i że nigdy nie dojdzie do tego spotkania, które ma miejsce teraz, jednak szczerze powiedziawszy, potem przestałam mieć złudzenia. Biedna Klara, posądziliście ją o coś tak nienormalnego, jak trucie ludzi. No dajcie spokój, ona nawet nie ma o tym pojęcia, to byłam ja. Boże, Jon, jak zobaczyłam cię z tą… Tą kobietą na balu, to aż się we mnie zagotowało. Szybko się po mnie pocieszyłeś.
         — Jaką kobietą? — przerwał jej Felton.
         — Ze mną. — Nagle usłyszeliśmy głos dobiegający gdzieś z głębi lasu.  Nie musiałam patrzeć, wiedziałam kim była owa kobieta.
         — Rosse? — Mężczyzna otworzył szeroko oczy, po czym puścił rękę Felcy, po czym powolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku kobiety. — Rosse Felton, kochanie… — Wyciągnął w jej kierunku dłoń, ale kobieta odsunęła się o kilka krokó1) do tyłu.
         — Kochanie?!  — Krzyknęła zdenerwowana Felcy. — Przecież mówiłeś, że mnie kochasz!
         — Tak, jasne. — Zaśmiała się czarownica. — I ty mu uwierzyłaś? Zdradziłaś przyjaciół, bo demon ci powiedział, że cię kocha? On nigdy cię nie kochał, byłaś mu potrzebna. Byłaś marionetką w jego rękach, lalką, którą sterował. On zawsze kochał i będzie kochał mnie.
         — A co ty myślałaś? — zwrócił się do niej. — Że tak sobie przestałem kochać moją żonę? — Zaśmiał się szyderczo. — Otóż nie. Kochałem, kocham i zawszę będę kochał tylko jedną kobietę. I ty nią nie jesteś.
         Słysząc to, Felcy wściekła się niesamowicie. Nie musieliśmy długo czekać na jej reakcję, albowiem kłoda, na której jeszcze przed chwilą siedziała kobieta, teraz unosiła się wysoko nad nią, a po chwili została pchnięta w stronę Feltona. Jak można było się spodziewać, nie trafiła go, ponieważ w środku drogi opadła na ziemię, za pomocą wzroku mężczyzny, który tylko się zaśmiał, widząc jej wysiłki.
         — Jesteś głupsza, niż mi się wydawało. Powinnaś wiedzieć, że mnie się nie da pokonać.
         — Ależ pewnie, że się da — wtrąciła Rosse. — Każdego da się pokonać, a najłatwiej jest pokonać ciebie.
         — Co? — spytał zdziwiony — Przecież wiesz, że jestem demonem, mnie się nie da pokonać.
         — Mówię ci, że się da.  — Uśmiechnęła się złowrogo. — Wystarczy, że zabiją mnie, a wtedy i ty zginiesz.
         — Jak to? — Patrzył na nią, jakby klepała jakieś brednie, a ja słuchałam tego zaskoczona. — A co ty masz wspólnego ze mną? Przecież już dwa razy cię zabili i nic mi się nie stało.
         — Bo mnie nie zabijali, a mnie unicestwiali, a to jest różnica. Pamiętasz, jak na początku rzuciłeś na mnie zaklęcie Wiecznego Życia? — Spojrzała na niego pytająco, a on przytaknął. — Widzisz, byłeś młody i głupi. Nie wiedziałeś, że rzucając te zaklęcie na mnie, rzycasz je także na siebie. W ten oto sposób, jesteśmy powiązani, a ty nie jesteś niepokonany.
         Jeżeli demon rzuca na kogoś takie zaklęcie, to oddaje cząstkę swojej mocy. Przestaje być nieśmiertelny, ponieważ pewien procent swojej nieśmiertelności oddaje innej osobie. Owszem, możesz żyć wiecznie, dopóki cię nie zabiją. I dopóki żyję ja. Jeżeli cię zabiją, a ja żyję, to ty się odrodzisz, w drugą stronę jest tak samo. Dlatego za każdym razem się odradzalam w tym samym stanie, w jakim umierałam. Ale jeżeli… Jeżeli w ciągu doby zabiją mnie i ciebie, to żadne z nas już nigdy, powtarzam, nigdy się nie odrodzi.
         — Tylko, najpierw muszą to zrobić. Muszą zabić cię naprawdę i poradzić sobie z moimi mocami.
         — Jon wie, jak to zrobić, powiedziałam mu, a dzięki niemu wiedzą to już Inni.
         Wcale nie wiedziałam jak to zrobić, ale domyślałam się, że Rosse nie chce, aby Felton myślał, że tylko on o tym wie. Wiedziałam, że Teya jest już zapoznana z planem, jeśli taki w ogóle istaniał. Pozostało czekać na ciąg wydarzeń.
         — I myślisz, że ta piątka lamusów sobie ze mną poradzi?
         — Szustka. — Felcy, nie pytając o zgodę przeszła na naszą stronę, choć jak widziałam po minie, Jon wcale nie był z tego powodu zadowolony.
         — Ósemka. Przepraszam bardzo. — W tym momencie zauważyłam, że za Rosse stoją dwie osoby. Jedną z nich była Winter, a drugą, jak się domyślałam po jej ciemnym stroju i pomalowanych na czarno oczach, była Dark.
         — Ooo, kto się pojawił. Moje kochane szwagierki, które wciągnęły w pułapkę tę bandę idiotów.
         — Nie Felton, nie one wciągnęły ich, a my ciebie. — Zza roku wyłonił się  chłopak siedzący na wózku, a wokół niego znajdowało się kilka osób, które całkiem się od siebie różniły. Wszyscy byli piękni, to jedno co ich łączyło. Znajdowały się tam kobiety, mężczyźni, a nawet dwójka małych dzieci. — Ty nami pomiatałeś. Ty próbowałeś zawładnąć światem, a my udawaliśmy, że jesteśmy z tobą, ale czas to zakończyć. Wiem, że nasze moce znikną, gdy cie zabijemy, ale one są niebezpieczne i nie przydatne. I nic nam nie przeszkodzi w ich zniwelowaniu. Nawet ty.

         Patrzyliśmy na to wszystko z boku. Domyślałam się, że ten chłopak jest owym Darkenstronem, który miał być niebezpieczny. Reszta osób była również nam bliska, albowiem wszyscy, którzy tam stali byli LOFREE. Armią, utworzoną przez demona, aby się zemścić za śmierć swojej żony i zniszczyć świat. 

wtorek, 19 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 35 - PRZYSZEDŁ CZAS NA POZNANIE DIABŁA

                Po długim locie w końcu dotarliśmy na wyspę. Plaża otulona była złotym piaskiem, a woda równomiernie uderzała o brzeg tworząc fale. Patrzyłam z zadumą na morze i nie mogłam uwierzyć, że ta wyspa kryje w sobie zło. Była taka urocza, aż chciałabym na niej spędzić urlop.
         Weszliśmy w gęsty las, który był już mniej przyjemny. Mijaliśmy pajęczyny, w których były zaplątane robaki. Wzdrygałam się, ilekroć zauważałam ośmiokończynowca, który na niej siedział. Tak bardzo bałam się pająków, nawet tych najmniejszych. Niby nic nie mogły mi zrobić, ale ja nie potrafiłam przejść obok nich obojętnie. Najchętniej zabiłabym wszelkie pajęczaki, jakie żyją na tej ziemi. Mijaliśmy również węże, które uciekały przed nami, spłoszone rozmowami.
         Panowała ciemność, a poplątane rośliny wcale nie ułatwiały nam drogi. Trzymałam w ręce małą, ognistą kulę, która wszystko oświetlała, ale musiałam bardzo uważać, żeby nic nie podpalić, bo to mogło skończyć się źle.
         — Widzę coś. — odezwała się Teya, która miała najlepszy wzrok.
         Weszliśmy na polanę. Była to, jak na moje oko, kwadratowa łąka, na której nie było nic, prócz trawy. Jakby jakaś magiczna siła nie pozwalała na zasianie drzewka czy też jakiegoś kwastu.
         — Coś mi tutaj nie gra. — zamruczał Oliver, rozglądając się dookoła.
         — Myślę — wtrącił Jon — że to jest to miejsce, do którego mieliśmy dotrzeć.
         Rozejrzałam się wokół, ale nic szczególne nie zobaczyłam, oprócz tego, że nic nie było. Dlaczego niby mieliśmy tutaj dotrzeć? Spodziewałam się jakiegoś zamku, willi czy chociażby fortecy, ale łąka? Zwykła, najzwyklejsza trawa?  Nagle poczułam dziwny, nieznajomy mi zapach, który powodował, że mój żołądek przewracał mi się w brzuchu.
         — Czujecie to? — spytał Nate, krzywiąc się.
         — Yhym. — przytaknęłam.
         — Nie dobrze mi. — Teya zrobiła się cała zielona.
         Tylko Jona nie ruszał ten dziwny zapach. Przypominał smród zgniłego jajka pomieszanego z zgniłym mięsem. Mój organizm przeżywał katusze.
         — Mam dziwne przeczucie, że zaraz będziemy mieli gościa.— Chłopak złapał za miecz, który miał z tyłu na plecach.
         — Masz dobre przeczucie. — Teya wskazała ręką w stronę lasu, z którego wyłaniała się jakaś postać.
 Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że dana postać jest… Dzieckiem. Chłopczyk miał może z dwanaście lat, co dodatkowo utrudniało całą tę sytuację. Wiedzieliśmy, że trzeba go zabić, ale jak tylko pomyślałam, że muszę zabić dziecko, to zrobiło mi się jeszcze bardziej nie dobrze i zwymiotowałam wprost przed siebie. Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale wiedziałam, że oni też mają opory.
Chłopczyk ustał w odległości trzystu metrów od nas i patrzył, jakby czekał na nasz ruch. Gdybym nie miała wyostrzonego wzroku, raczej nie dostrzegłabym jego rys twarzy. Jednak z daleka widziałam, jak skrzą się w jego oczach czerwone ogniki, co tylko utwierdzało, że jest zły i pod władzą Feltona.
— Mamo — odezwał się — Mamusiu, to ty? — Miał delikatny, dziecięcy głos, który wpawiał w odrętwienie całe moje ciało. Swoje słowa kierował w moją stronę. — Mamusie, tak bardzo tęskniłem. — Uśmiechnął się. — Tatusiu, za tobą też tęskniłem. —Spojrzał na Nathana, a on na mnie, jakby chciał zapytać, o co mu chodzi. — Przytulcie synka.  — Powoli ruszył w naszą stronę.
— Cofnijcie się. To nie jest dziecko. — Rozkazał nam Jon. — On chce nas rozproszyć.
— Dlaczego on mówi do nas mamusiu i tatusiu? — Nate cofał się powoli do tyłu, uważnie się mu przyglądając.
— Bo chce, żebyśmy wzięli go za niewinne dziecko, które tęskni za rodzicami. Zaraz zaatakuje. Przygotujcie się.
Spojrzałam na dzieciaka i zauważyłam, jak podnosi jedną rękę w górę, a w tej ręce znajdowało się… Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Już wiedziałam, skąd brał się ten cholerny smród, który czuliśmy. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że LOFREE może mieć taki dar. Dar? Czy ja mogłam nazwać to darem? Nie wiem sama. On trzymał pieluchę. Pieluchę z kupą. Roześmiałam się mimowolnie, a biorąc ze mnie przykład roześmiali się wszyscy.
— Stójcie. — rozkazał Jon, nie mogąc przestać się śmiać. — Dziecko, czy ty sobie żartujesz? — zwrócił się do chłopca, ale ten nic nie odpowiedział. Za to na twarzy Jona pojawiło się zdziwienie. — Naprawdę tego chcesz? — Znów głucha cisza. — Dobrze, podejdź.
Patrzyliśmy na nich, nie wiedząc o co chodzi. Gdy chłopak zbliżał się do niego, chciałam podejść, ale Teya wstrzymała mnie gestem dłoni. Akcja potoczyła się bardzo szybko, chłopczyk podszedł do Jona, ten wyciągnął miecz i jednym, szybkim ruchem uciął mu głowę. Staliśmy w szoku.
— Dlaczego…? — spytalam.
— Bo on tego chciał. — Odpowiedział Jon.

— Z nim sobie poradziłeś Jon, ale ciekawe, czy mnie zabijesz tak szybko…?  — Usłyszeliśmy głos  i zobaczyliśmy wyłaniającego się z ciemności Feltona, który pod rękę szedł z… 

sobota, 16 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 34. ON WIE

Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Była dziewiąta, ale na dworze nadal było ciemno. Po woli przyzwyczajałam się do takiego stanu rzeczy. Teya spała obok mnie, więc po cichu i delikatnie, aby jej nie obudzić, wyszłam z łóżka, zaciągnęłam szlafrok i udałam się do kuchni. Oliver i Nate jeszcze spali, Jon siedział przy barku i pił czarną, mocną kawę. Uśmiechnęłam się do niego, cicho witając. Odwzajemnił uśmiech, chociaż widać było, że jest on wymuszony.
         — Jak się spało? — spytał, gdy usiadłam naprzeciw niego, czekając aż zagotuje mi się woda.
         — Nawet dobrze. — odpowiedziałam grzecznie — A ty w ogóle spałeś?
         — Nie. — Pokiwał przecząco głową. — Nie chciało mi się spać, nie miałem nawet chwili odpoczynku. Ameel, ja tak nie potrafię. — Spojrzał błagalnie. — Ja nie chcę żyć, ja chcę dołączyć do niej.
         Przez moje ciało przeszedł dreszcz, co chce zrobić?
         — Jon, nie gadaj głupot, proszę cię. Nie możesz tak mówić. — Przytuliłam go. — Wiem, że jest ci ciężko, ale odnajdziesz jeszcze tę właściwą osobę.
         — Nie jestem tego taki pewien, nie czuję nic do nikogo. Tęsknie za nią, ona była moją królową, jedyną i niepowtarzalną. Była wszystkim co miałem, najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała. Dawała mi siłę na przetrwanie, dawała mi czułość, ale potrafiła i mnie opieprzyć. Była moją przyjaciółką i kochanką. — W jego oczach pojawiły się łzy.
          — Och, Jon. — Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. — Gdybym mogła, przywróciłabym ją do życia, ale wiesz, że nie mogę.
         — Wiem.


         Patrzyłam na kartkę, którą podała mi Winter. Znajdowały się na niej dane adresowe, pod któ®ymi prawdopodobnie został ukryty Darkenstron.
         Z tego, co wynikało z tej kartki, wyspa znajdowała się na morzu, ale na mapie jej nie było. Nie przeraziło mnie to, bo domyślałam się, że nie znajduje się on blisko nas. Zastanawiał  mnie jednak jeden fakt. Czy jadąc tam, nie narazimy się na wielkie niebezpieczeństwo? Co, jeżeli ta wyspa jest tą samą, na której znaleźli się kiedyś nasi rodzice?  Mogliśmy przecież tam zginąć, ale nie wiedzieliśmy tego na pewno.
         Udałam się do rodziców, aby pożyczyć samolot. Nie był on duży, ale w zupełności wystarczył, aby pomieścić kilka osób. Ojciec od razu wiedział, po co jest nam on potrzebny i zapytał, czy ktoś umie z nas pilotować. Z tego, co wiedziałam, to Nate był świetnym pilotem, więc obyło się bez jakiś większych problemów.
         — Córeczko, tylko proszę, uważaj na siebie, bo nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało.
         — Nie martw się, tatusiu. Jestem dzielną i jak wiesz, ognistą dziewczynką, także dam sobie radę. — Uśmiechnęłam się i podeszłam, a on mocno przytulił mnie do siebie.


         — Ty na pewno wiesz, gdzie mamy lecieć? — zapytała Teya, mrużąc oczy.
         — Tak nie do końca. — przyznałam szczerze — Ale z tego, co się orientuję, w tamtym miejscu nie ma innej wyspy, więc wylądujemy dobrze.
         Samolot ruszył. Nate i Jon siedzieli w kabinie dla pilotów, a ja, Teya i Oliver z tyłu. Czułam się trochę słabo, było to spowodowane faktem, że nigdy wcześniej nie leciałam samolotem. Podróż trwała kilka godzin, więc postanowiłam się zdrzemnąć.


        
         — Am, wiesz o tym, że to, co się dziś stanie, może wszystko zmienić? — powiedział Nathan, spojrzawszy w moją stronę. Było widać, że się martwi.
— Wiem. — Chwyciłam go mocno za rękę. —Damy radę, pomimo wszystko.
Była późna noc. Niebo rozświetlały miliony jasno świecących gwiazd, które swoim blaskiem oświetlały nam drogę. Wiatr szalał z oszałamiającą prędkością tak, że drzewa wyglądały jakby miały być wyrwane prosto z ziemi. Nie było już słychać dziennego życia zwierząt leśnych, ani tętna przyrody. Nic już nie było takie same jak kiedyś, odkąd  zapanowała ciemność. Nikt nie cieszył się z nadchodzącego dnia, tylko jak dzień można było nazwać dniem, gdy wokół panował wieczny mrok? Nagle usłyszałam szelest, pomimo tego, że wiał wiatr i drzewa szeleściły wokół, ja wiedziałam, że to nie  był zwykły szelest. On się tam czaił. Czekał na nas, ale my byliśmy gotowi. Każdo z nas zdawało sobie sprawę, że to może być nasz ostatni dzień, nasze ostatnie minuty życia, ale wiedzieliśmy również, że musimy go pokonać za wszelką cenę.  Nagle wyłonił się z krzaków, niczym duch. Jego kroki były lekkie, niewyczuwalne, ale ziemia drżała, a natura cichła. Oczy świeciły się mu niczym dwa ogniki, które wydostały się prosto z nieba. On nie żartował, chciał nas zabić. Wiedział, że jesteśmy jedynymi osobami, które mogą przeszkodzić w realizowaniu jego planu, my za to wiedzieliśmy, że jest On jedyną osobą, która może zamienić nasz świat w piekło, pomijając fakt, że nasz świat jest już piekłem, które tworzą ludzie, ale on nie był człowiekiem, co do tego byliśmy wszyscy byliśmy święcie przekonani. Spojrzał na nas, jego brew lekko drgnęła.
         — Długo jeszcze będziecie lecieć?  Czekam na was już tyle czasu, a was jeszcze nie ma. — Miał lekki, miły ton, który sprawiał, że jeszcze bardziej się go bałam. — Właśnie widzisz swoją przyszłość Ameel. — zwrócił się do mnie. — To jest moje królestwo, mój świat i moja wyspa, a wy sami do mnie przyszliście. Wysyłałem waszych braci, żeby was zabili, ale żadnemu się nie udało, a ta głupia Winter… O boże, ona myślała, że naprawdę wam pomaga. Że wydałbym mojego najlepszego diabełka. Już czas i pora, żebyście zginęli. Czas i pora. Do zobaczenia w piekle.


         Obudziłam się zdyszana, jakbym przebiegła maraton. Usiadłam na łóżku i czekałam, aż mój oddech wróci do normy.
         — Co się stało? — Teya patrzyła na mnie zdziwiona i przerażona za razem.
         — On wie, on wie, że lecimy.
         — Kto? — spytał nie mniej zaskoczony ode mnie, Oliver.
         — Felton. Felton wie, on nas oszukał, on oszukał Winter, ona myślała, ale nie wiedziała…
         — Uspokój się i mów wolniej. — Zatrzymał mnie.
         — No on oszukał Winter, która myślała, że daje nam miejsce, gdzie znajduje się Darken, a tak naprawdę lecimy właśnie do niego i on o tym wie. Mówił do mnie, mówił do mnie w śnie.
         — Jesteś pewna, że to nie był zwykły sen? — spytała Teya. — Wszyscy się boimy i nasza  świadomość płata nam figle.
         — Ale ja tam byłam, tak jak wtedy… Wtedy na tej wyspie u rodziców, tylko teraz zamiast cofnąć się w czasie, to przeniosłam się do przyszłości.

         — Ona mówi prawdę. — powiedział Jon, który wszedł właśnie do nasze gej kabiny. — On wie i czeka na nas. Czas na finał. 

wtorek, 12 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 33 - W SUMIE,TO TAK, JAKBY ONA JĄ ZABIŁA.

Trzymałam w ręce kartkę, którą wcisnęła mi Winter i stałam, patrząc na znikającą postać, a w sumie, to na puste podwórze, bo po postaci już dawno ślad zaginął. Jednocześnie zastanawiałam się nad słowami, które niedawno padły. Czyżby Winter i Rosse były siostrami? Przecież to oznaczało, że Win jest czarownicą i może tyle, a nawet i więcej, niż Rosse.
         Popatrzyłam na wszystkich w koło, ale oni również stali zamyśleni. Pewnie tak jak i ja, zastanawiali się nad słowami, które padły z ust kobiet. Nie wiedziałam za bardzo, co mam zrobić i powiedzieć, ale na szczęście, ciszę przerwała Teya, która jak zawsze, miała coś do powiedzenia.
         — Możesz mi wyjaśnić, jak to się stało, że ominęła nas tak ważna informacja? — Spojrzała na Rosse gniewnym wzrokiem i w momencie znalazła się przy zapłakanej twarzy kobiety, ale ta nic nie powiedziała, patrzyła aby na dziewczynę załzawionymi oczyma. — Gadaj, bo moja cierpliwość się kończy.
         — Teya, uspokój się! — krzyknęłam, ale to nic nie pomogło. Nadal stała, trzymając kobietę rękoma za gardło.
         — Do jasnej cholery, mów franco, bo zaczynasz mnie wyprowadzać z równowagi. — syczała przez zęby.
         — Teya! — wrzasnęłam z całej siły, ale ta zachowywała się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszała. — Teya!
         Tutaj i moja cierpliwość się wyczerpywała. Kobieta przybierała purpurowego koloru, bo dłonie dziewczyny sprawiały, że nie mogła zaciągnąć powietrza. Nie wiedziałam, dlaczego Rosse się nie broniła, ale nie mogłam pozwolić, by Teya zabiła ją na moich oczach. Wzięłam głęboki wdech i nie zważając na nic, w swojej ręce utworzyłam małą ognistą kulę i pchnęłam nią w kierunku dziewczyny. Odskoczyła gwałtownie i gniewnie spojrzała w moją stronę, trąc miejsce na ręce, w które oberwała płomieniem.
         — Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz? — spytałam poważnie.
         — No bo mnie wkurza ta dzieweczka. — Zaśmiała się. — Ukrywa przed nami tak ważne rzeczy. Skąd mamy wiedzieć, że one nie są w zmowie z Feltonem? Przecież to rodzina!
         — Bo gdybym chciała, to już dawno bym was zabiła! — Rosse wstała i spojrzała gniewnie na Teyę. — Jestem wiedźmą, mogę wszystko, czego ty nawet nie możesz sobie wyobrazić. I nawet w tym momencie mogłabym cię zabić, gdyby tylko przyszłą mi na to ochota.
         — Nienawidzę cię! — krzyknęła Teya.
         Patrzyłam na nie, jak się kłócą i zastanawiałam się, co chcą tym uzyskać. Bo na pewno nic dobrego z tego nie wynikało. Powinniśmy trzymać się razem, ale nie, one wolały się kłócić. Z drugiej strony Rossalie miała rację, mogłaby nas zabić w każdym, dowolnym momencie, ale nie zrobiła tego, więc…
         — Może byście tak przestały? A ty Rosse, nie uważasz, że należą nam się wyjaśnienia?
         — A co tu wyjaśniać? — Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. — Sami widzieliście. Winter jest moją siostrą, tak jak i Dark i kilka innych czarownic, które są odpowiedzialne za coś, ale to dłuższa historia. Ja nie byłam nigdy za nic odpowiedzialna. One mają jedną moc, ja mam ich wszystkie moce. I gdy dowiedziały się, że spotykam się z demonem… Obraziły się na mnie i więcej nie miałam z nimi kontaktu. One wiedziały, że to źle się skończy, ale ja ich nie słuchałam.
         Zrobiło mi się jej szkoda. Nie dość, że straciła rodzinę to jeszcze męża. Została sama i na dodatek musiała się ukrywać.
         — Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. — powiedział poważnie Jon, wstając z miejsca i przechadzając się po pokoju. Wyglądał na poruszonego całą zaistniałą sytuacją. — Pojawiasz się znikąd, chcesz nam pomóc, jednocześnie ukrywając prawdę. — przerwał na chwilę. Stał, wpatrzony w kobietę, która nadal nie ruszyła się z miejsca. — Nie wiem, co chcesz tym osiągnąć, ale mi osobiście, cała ta sytuacja się nie podoba.
         — Nie pytaliście, więc wam nie mówiłam. — Popatrzyła na niego, a w jej oczach znów zaczęły zbierać się łzy. Przeczuwałam, że Jon ma zamiar zakończyć całą tę chorą sytuację.
         — Myślę, że radziliśmy sobie świetnie bez ciebie i wiem, że nadal tak będzie.
         — Czy ty chcesz powiedzieć…? — zaskomlała.
         — Dokładnie.  — Kobieta podeszła do niego, patrząc mu prosto w oczy. Chciała złapać go za rękę, ale ten zwinnie ją odsunął.
         — Nie możesz mi tego zrobić! Nie możesz! — krzyknęła. Smutek na jej twarzy zastąpił gniew. — Dobrze wiesz, że nie jestem zła. Dobrze wiesz, że nas coś łączy!
         — Co?! — Rozszerzył oczy ze zdziwienia. — Co ty w ogóle opowiadasz? Nas coś łączy? — Był naprawdę zszokowany.
         — Jesteś pierwszym mężczyzną, na którego spojrzałam po utracie męża. — Jej ręce drżały. Byliśmy skupieni, obserwując całą tę akcję. W każdej chwili mogliśmy ruszyć do ataku.
         — Ależ Rosse! Czy ja ci coś obiecywałem? Czy ja robiłem ci jakąś nadzieję? — spytał, patrząc na nią z niezrozumieniem.
         — Dałeś mi nadzieję! Zaprosiłeś mnie na bal! Nikt bez żadnych podtekstów nie zaprasza kobiety na randkę!
         — To nie była randka. — Zaśmiał się. —Chciałem, żebyś mogła być przy nas, a że nie miałem z kim iść, to zaprosiłem ciebie.
         — Dla mnie to była randka. — Płakała.
         — Ale ja kocham Felcy… Jest za wcześnie, abym wiązał się z inną kobietą.
         — No i co z tego. Ja kocham ciebie.
         — Nie możesz mnie kochać. — Jon usiadł na kanapie i położył ręce na twarzy w geście załamania. — Kobieto, czy ty wiesz, co to miłość? Ona nie przychodzi tak z dnia na dzień.
         — Moja nie przyszła. Znam was od dłuższego czasu. I kochałam cię jeszcze wtedy, gdy żyła Felcy. Tylko czekałam, aż… — przerwała, jakby właśnie zrozumiała, co powiedziała, a raczej, co chciała powiedzieć.        
         Jon nic nie odpowiedział, patrzył na nią, a ona na niego. Na ich twarzach pojawiały się miny, jakby ze sobą rozmawiali. Zrozumiałam, że oni naprawdę się komunikują, nie za pomocą słów, a za pomocą myśli. Patrzyliśmy na nich, a oni stali tak przez dłuższą chwilę, aż na twarz chłopaka przybrała naprawdę wściekły wyraz twarzy.
         — Nie słyszałaś, co powiedziałem?! — krzyknął, rozwścieczony. — Wypierdalaj stąd, franco! —Nigdy nie widzieliśmy, aby Jon był w takim stanie. Zazwyczaj to on był oazą spokoju w naszej grupie. Kobieta nadal stała, nie mając zamiaru ruszyć się z miejsca.
         — Wyjdziesz stąd, czy mam ci pomóc? — wycharczała przez zęby Teya. No tak, ona wiedziała, o czym rozmawiają.
         Kobieta popatrzyła na Teyę, następnie na Jona, po czym odwróciła się i wyszła bez słowa, trzaskając za sobą drzwiami. Zapanowała niezręczna cisza. Teya podeszła do Jona i przytuliła go. Odwzajemnił jej uścisk, a z jego oczy zaczęły płynąć łzy, niczym potok.
         — Co za franca. Nienawidzę jej. I pomyśleć, że miałem nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Nie teraz. Kiedyś. Była taka ciepła, miła… Tak bardzo mi ją przypominała.
         — Jon, kochanie. Będzie dobrze. Wszystko się ułoży. — Przytuliła go jeszcze mocniej.
         — Oliver, Nathan… Możemy się napić? Tak w męskim gronie? — Popatrzył na nich, oni kiwnęli głowami. Później przeniósł wzrok na mnie, pytając się o zgodę. Również nie miałam nic przeciwko. Sądziłam, że potrzebny mu taki męski wieczór, gdzie będzie mógł się wypłakać. Zostawiłyśmy ich samych, a razem poszłyśmy na górę, do mojej sypialni.
         — Co się stało? —zapytałam, gdy położyłyśmy się na łóżku.
         — Pamiętasz, jak uratowała nas w domu Mike’a?
         — No.
         — Później, jak ta kobieta pająk… Jak ona cię sparaliżowała, to Rosse obserwowała to wszystko. Chciała pomóc, ale jak zobaczyła, że… Że to Felcy będzie ofiarą, wycofała się. Chciała, żeby Jon był jej.
         — O żesz kurwa. — Podniosłam się z łóżka i szeroko otworzyłam oczy. — Jak mogła! Idiotka..
         — Więc chyba rozumiesz, że Jon nie chce jej widzieć.

         — Rozumiem. Ja też nie chcę. — Ogarnęła mnie wściekłość. Postanowiłam, że mimo tego, co będzie się działo, Rosse jest dla mnie skreślona. Zabiła mi przyjaciółkę, dziewczynę najlepszego przyjaciela.

sobota, 9 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 32 - ECHO POWTARZANYCH SŁÓW

                Spokojnie, jak gdyby nigdy nic, wróciłyśmy do naszego stolika. Popatrzyłam na ludzi jedzących swoje dania. Gdyby nie nasza szybka reakcja i pomoc Rosse, zapewne nie mieliby takich szczęśliwych min.
         Dochodziła dopiero dwudziesta pierwsza, a wśród tłumu można było zauważyć rozbawienie, powodowane nadmierną ilością alkoholu. Dziewczyny miały duże, świecące się oczy i żwawo gestykulowały rękoma, zaś mężczyźni przechwalali się między sobą, jakie to mają świetne samochody czy duże mięśnie. Fajnie było pobyć pośród normalnych ludzi i przypomnieć sobie, jak się zachowują nie będąc w pracy.
         Sama miałam ochotę wypić drinka albo kieliszek czystej wódki, ale nie wydawało mi się to dobrym pomysłem. Każdy procent w mojej krwi mógł zagłuszyć panujący we mnie płomień i mogłabym zacząć płonąć wśród gości, co wywołałoby zapewne sensację, a nie chciałam tego.
         Właśnie zaczęła lecieć piosenka, widać skończyła się przerwa na jedzenie, więc Oliver i Teya ruszyli na parkiet. Patrzyłam na nich, na ich ruchy, które były tak idealnie dopasowane do siebie i przypomniałam sobie, jak to my byliśmy gwiazdami na balu w pierwszej klasie szkoły średniej. To ze mną Oliver przetańczył całą noc,  to ja byłam jego królową. Zrobiła mi się smutno. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
         — Może — Odkaszlnął Nathan — I my byśmy poszli zatańczyć?  — Popatrzyłam w jego piękne oczy i zdałam sobie sprawę, że my nigdy ze sobą nie tańczyliśmy, nie mieliśmy takiej okazji.
         Odsunął moje krzesło, po czym wstałam, a on wyciągnął zapraszającym gestem dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją pewnie i kierując swoje kroki za nim, dotarliśmy na parkiet. Leciała właśnie piosenka, którą uwielbiałam, wpajająca mnie w błogi nastrój. Położyłam swoje ręce na ramionach mojego towarzysza, a on objął mnie w talii. Powoli kręciliśmy się w rytmie muzyki, zapatrzeni w swoje oczy. Nate nachylił się nade mną i delikatnie pocałował mnie w usta. Jego wargi były ciepłe i miękkie, a z jego ust wydobywał się świeży, miętowy zapach. Było mi tak dobrze przy nim, czułam, że jest wyjątkowy.
         Przetańczyliśmy kilka piosenek, gdy nagle poczułam ogarniające mnie pragnienie, więc postanowiliśmy chwilę odpocząć i wrócić do stolika.  Jon i Rosse nadal siedzieli na swoich miejscach i o czymś rozmawiali, więc nie przerwaliśmy im. Spokojnie zaczęliśmy rozmawiać  o jakichś bzdurach, gdy przerwał nam Oliver.
         — Dawno się tak dobrze nie bawiłem — Otarł wierzchem dłoni małą kropelkę potu, która pojawiła się na jego czole —Ostatni raz w pier… — przerwał. Wiedziałam co chciał powiedzieć ale nie dokończył ze względu na Nate’a. — A nie ważne.
         — Masz rację, impreza jest przednia. — odpowiedział mu Nate, a na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech — Jednak wkurza mnie fakt, że nie mogę się napić niczego, co ma procenty. Wtedy bawiłbym się jeszcze lepiej.
         — A co? Źle się bawisz? — Dałam mu kuksańca w ramię.
         — A czy ja coś takiego powiedziałem?  — Popatrzył na mnie, udając obrażonego. Przytuliłam go mocno do siebie.
         — Chodź się przewietrzymy. — Oli wstał, ciągnąc za sobą Nate’a. Ten spojrzał na mnie, jakby chciał zapyta ć o zgodę, więc kiwnęłam przytakująco głową.
         Rozejrzałam się po Sali, zastanawiając się, gdzie jest Teya, ale nigdzie jej nie widziałam. Postanowiłam pójść do łazienki sama. Ominęłam kilka tańczących par i w końcu przedostałam się do WC. Pchnęłam drzwi, ale to co tam zobaczyłam, zdziwiło mnie. Teya stała przy lustrze razem z Klarą i rozmawiały.  Kobieta nie wykazywała nic ponad ludzkiego i miała normalne oczy. Nie wiedziałam o co chodzi, ale Teya od razu odwróciła się w moją stronę. Zauważyłam, że zrobiła to odrobinę za szybko, ale na szczęście uszło to uwadze Klary.
         — Am, właśnie rozmawiamy sobie z Klarą! — krzyknęła, nie dopuszczając mnie do słowa — Przyszła tutaj, bo dostałą zaproszenie od swojego szefa, bo jak wiesz, ma też drugą pracę.
         Faktycznie, Klara niedawno mi wspominała, że ma ofertę drugiej pracy i pytała, czy może ją przyjąć. Pracuje u mnie co drugi dzień, więc nie miałam nic przeciwko temu, żeby sobie dorobiła. Nie była przecież moją własnością. Ja nie wypytywałam u kogo.
         — Mój szef nie mógł przyjść — odezwała się —Bo jego żona zaplanowała dla nich inne wyjście, a on już zapłacił, więc oddał bilety mi.
         — Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. — odpowiedziałam, uśmiechając się szczerze. — Teyo, szukałam cię. Możemy już wyjść?  —  spytałam, ponieważ czułam się niezręcznie w całej tej sytuacji.
         Pokiwała głową, pożegnałyśmy się z Klarą i wyszłyśmy.
          — Wierzysz jej? — zapytałam od razu po wyjściu.
         — Nie wierzyłam — usiadła na murku i wyciągnęła papierosa ze swojej zielonej torebki. W gruncie rzeczy, to nie wiedziałam, że ona pali. — Jednak, gdy ją zobaczyłam poprosiłam Jona, aby ją sprawdził. I ona nie kłamie.
         — Cholera jasna! — Tupnęłam nogą w podłogę. — Czyli to jednak Rosse. — Bardziej stwierdziłam, niż pytałam.
         — Tego nie jestem już taka pewna. — Uśmiechnęła się. — Widzisz, nasz Jon nie jest taki głupi, jak myślałam.
         — To znaczy? — Zastanawiałam się, o co może jej chodzić, bo naprawdę nie miałam już zielonego pojęcia.
         — Widzisz, Jon tylko jak się o niej dowiedział, to stwierdził, że musimy jej pilnować. Ta wiedźma umie czytać w myślach, więc się kryje, nawet przede mną. Ale on wcale się w niej nie zakochał, udaje.
         A więc taki plan miał Jon. Chciał być przy niej, zdobyć jej zaufanie, żeby mógł ją szpiegować. I Nate, i Oliver mają dziewczyny, więc żaden nie wpadłby na taki genialny pomysł, a on, z racji tego, że stracił niedawno swoją ukochaną, mógł bez żadnych skrupułów się do niej przystawiać i to nie wzbudzi w niej podejrzeń.
         Dochodziła dwunasta, zbliżał się nowy rok. Wszyscy wyszli z kieliszkami do szampana na dwór, by podziwiać pokaz fajerwerków. Staliśmy w naszej grupce z napojem wlanym w butelkę po szampanie, gdy nagle wszyscy zaczęli głośno odliczać.
         — Dziesięć… Dziewięć… Osiem… Siedem… Sześć… Pięć… Cztery… Trzy… Dwa… Jeden… Zero! Szczęśliwego Nowego roku!
         Na niebie pojawiły się kolorowe obrazki, a towarzyszące im huki przyprawiały mnie o dreszcze. Nie, nie bałam się duchów, upiorów, wiedźm czy też demonów, ale kolorowe ognie pojawiające się na niebie sprawiały, że cała drżałam. Nate przytulił mnie, widząc w jakim stanie się znajduję, a Oli zaczął się śmiać. Zawsze naigrywał się, że zachowuję się jak dziecko, ale ja nie mogłam nic na to poradzić. Zaczęliśmy sobie składać życzenia.
         Podeszłam do Rosse i coś klepałam jak głupia, niezbyt wiedząc, co mam jej życzyć gdy ta pochyliła się nade mną i szepnęła.
         — Nie jestem zła, a beze mnie sobie nie poradzicie. Szczęśliwego Nowego Roku.
         Spojrzałam na nią, a ona się uśmiechnęła. Jakaś siła sprawiała, że mogłam jej uwierzyć.

***

         Wszyscy spali u nas, nawet wiedźma. Wstając o dwunastej zauważyłam, że nie ma jej tam, gdzie powinna być, czyli na kanapie w salonie. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie wywędrowała, ale wtedy weszła o salonu.
         — Byłam w łazience, jeżeli cię to interesuje. — Uśmiechnęła się i usiadła na krześle przy barku w kuchni. Nie miałam wyjścia, jak tylko zaproponować jej kawę. — Oczywiście, że się napiję. Am, ja rozumiem, że mi nie ufacie i wcale się nie dziwię. Na waszym miejscu też bym nie ufała, ale ja chcę tylko wam pomóc. To nie wasza wina, że nie jesteście źli, a ja nie chcę, żeby zginął cały świat.
         Nic nie odpowiedziałam. Zalałam kawę i wyciągnęłam śmietankę z lodówki i postawiłam cukier. Usiadłam naprzeciw niej i patrzyłam w okno. Nie miałam ochoty się odzywać, chciało mi się spać, a głowa niemiłosiernie mnie bolała. Za oknem jak zwykle panowała ciemność, ale mrok nie był już tak wyraźny, jak przedtem. Można powiedzieć, że wyglądało tak, jakby słońce miało wschodzić, ale nie spodziewałam się nagłej zmiany pory dnia i oświetlenia.
         Po jakiś dwudziestu minutach ciszy dołączyli do nas Teya z Oliwerem, Jon i Nate. Usiedliśmy w salonie i rozmawialiśmy o niczym.
         — Popatrzcie — Jon wskazał na okno, ale chodziło mu bardziej o to, co dzieje się za nim.
         — Widzę, że mamy gościa. — Uśmiechnęłam się, chociaż wcale nie byłam zadowolona z tej wizyty. Na podwórzu stała Winter, której nie polubiłam podczas jej ostatnich odwiedzin. — Wejdź. — zawołałam i otworzyłam drzwi, kierując strumień wiatru  w ich stronę. — Co cię tutaj sprowadza ponownie?
         — Witam wszystkich zebranych — Uśmiechnęła się i zdjęła buty. Widać dobre maniery jej nie opuszczały. — Przepraszam za tak nagłe najście i to w tak nie odpowiedniej porze, ale nie mogłam dłużej czekać. Widzę, że już im powiedziałaś o Darkenstronie, droga Rosse. — Spojrzała na kobietę. Więc się znają – pomyślałam. Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. — Wiem, gdzie się znajduje, jednak łatwo nie będzie. Mam nadzieję, że sobie poradzicie. — Podała mi kartkę, na któ®ej zapisane były jakieś dane.
         — A ty nam nie pomożesz? — spytała Rosse.
         — Kochana, wiesz o tym, że robię wszystko, o co mnie prosisz, ale nie mogę narażać swojego życia.
         — Dobrze wiesz, że jeżeli go nie powstrzymamy, to mój mąż zabije wszystkich, w tym i ciebie. — Gniewnie spojrzała w stronę Winter. Miałam wrażenie, że obie kobiety świetnie się znają.
         — Wiem, ale nie ja kazałam ci za niego wychodzić, a wręcz przeciwnie, odradzałam ci to.
         — Wiesz też, że miłość nie wybiera.
         — Miłość nie, ale ty mogłaś.
         — Kochałam go Winter, kochałam! — Głos Rosse łamał się z każdym wypowiedzianym słowem.
         — Wiedziałaś, że jest demonem, że może zniszczyć wszystko. — Winter nie była już taka potulna i spokojna, jak na początku.
         — Nie był taki.
         — A ty byłaś głupia. Mogłaś się ukrywać przed ludźmi, a nie dać się zabić. Jednak, jeżeli to zrobiłaś, to jak wróciłaś, mogłaś mu przemówić do rozumu. — Jej oczy zaszkliły się.
         — Próbowałam, dobrze o tym wiesz! — krzyknęła, a z oczu poleciała łza.
         — Wiem. Wiem też, że pomogę ci, jak tylko będę potrafić. Pomogę ci ja i nasze siostry. Możesz prosić o co chcesz, ale zabicie Darkenstrona i powstrzymanie Feltona należą już do was.
         — Poradzimy sobie. — Rosse spoważniała.
         — To również wiem. Tylko nie wpakuj nas w jeszcze większe kłopoty. To przez ciebie musimy się ukrywać.
         — Wiem.. — Zacisnęła wargi, przygryzając je.
         — Matka zawsze powtarzała, że jesteś nierozsądna i będziemy mieli przez ciebie kłopoty, ale ja cię zawsze broniłam… — Winter odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. — Mimo wszystko, kocham cię.
         — Wybaczysz mi kiedyś? — Słowa Rosse były ledwo słyszalne, nawet jak dla nas. — Wybaczysz mi kiedyś, siostrzyczko?

         — Nie wiem… — Usłyszeliśmy i postać zniknęła, a w mojej głowie było słychać tylko echo powtarzanych słów: „wybaczysz mi kiedyś, siostrzyczko?”…


-----------------------------------
Piękna wena, więc i rozdział pięknie długi :D
No, jak Kasia już zauważyła, próbuję nadać życia bohaterom i powklejać troszeczkę opisów, ale nie wiem, czy mi się to udaje. Proszę, komentujcie, oceniajcie i jak zwykle, dziękuję moim oddanym czytelniczkom! :*:*:

czwartek, 7 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 31 - ROZMOWA

Czułam się jakoś dziwnie otępiała, ale podejrzewałam, że to za sprawą Rosse, która zatrzymała czas wszystkim, oprócz nas.  Nie codziennie patrzyłam na ludzi, którzy stoją w miejscu, w kompletnym bezruchu, a my chodzimy wokół nich i możemy zrobić wszystko, co się nam żywnie podoba. Gdybym była biedna i miała taką moc jak Rosse, na pewno okradłabym teraz bank, ale miałam inne, ciekawsze i bardziej niebezpieczne rzeczy na głowie, niż uganianie się za pieniędzmi.
         Weszliśmy do kuchni, ale ku naszemu zdziwieniu nie było tam Klary, tylko kilku innych kelnerów, którzy zatrzymani, stali z tacami w rękach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale zdałam sobie sprawę, że czas nie zatrzymał się dla niej, tylko dla ludzi, a ona najwyraźniej człowiekiem nie była.
         — Rosse! – zawołałam, a ta chwilę potem pojawiła się w drzwiach. — Czy jeżeli zatrzymujesz czas, to zatrzymujesz go też dla innych LOFREE, czy to tak jak na nas, na nic też nie działa?
         — Ojć, no faktycznie, na nich też nie działa. Ta magia nie skutkuje na magiczne istoty.
         — Dobra, musimy coś wymyślić, aby nie potruć wszystkich w koło. — Oliver przerwał naszą pogawędkę.
         — Ale co…? — Nate spojrzał na niego. Widać było, że myśli, ale tak jak i on, tak i ja nie mieliśmy zielonego pojęcia, jak sprawić, aby jedzenie się odtruło. Odruchowo spojrzeliśmy na Rosse.  — A może ty masz jakiś pomysł?
         Kobieta podrapała się po głowie delikatnie, uważając, by nie popsuć swojej idealnej fryzury.
         — Nie wiem… Może by tak podmienić danie?
         — Na co?! — zaśmiał się Jon, który mimo całej sytuacji był w świetnym nastroju.
         — Normalnie, wyczaruję jakieś jedzonko, a te, które jest tutaj wyrzucimy.
         Przytaknęliśmy i usiedliśmy na krzesłach, patrząc jak Rosse manewruje rękoma. Wyglądała naprawdę powalająco, aż ciężko mi było oderwać od niej wzrok. Stała w drzwiach pomiędzy kuchnią a salą i po kolei, nie odrywając wzroku od talerzy, każde danie wyrzucała do kosza naprzeciw sali bankietowej, a gdy skończyła wykonywać tę czynność, wzięła się za kolejną. Dalej stała w miejscu, na każdym ze stolików pojawiały się apetyczne dania.
         Po skończonym zabiegu, wszyscy wrócili do rzeczywistości i zaczęli się ruszać. Nikt nic nie pamiętał, a mi spadła gula z gardła. Nagle Teya złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę łazienki, zgrabnie tłumacząc, że musimy przypudrować nosek.
         — Am, mi coś tutaj nie pasuje? — Patrzyła na mnie z takim przerażeniem, że aż sama zaczęłam się bać.
         — Czemu?  — spytałam zdziwiona jej reakcją, opierając się o umywalkę i czekając zniecierpliwiona na to, co powie.
         — No bo widzisz, kobieta pojawia się z nikąd… Nic o niej nie wiemy, nagle Jon się w niej zakochuje. — Przerwała na chwilę.
         —Skąd wiesz, że się zakochuje?  — Przymrużyłam oczy.
         — Jak byś nie pamiętała, nie tylko on, ale i ja, mogę siedzieć w jego głowie. — Stuknęła palcem w swoje włosy. — Nie wiem, czy ja tak szybko bym się ogarnęła po stracie Felcy, ja dalej nie mogę o niej zapomnieć, śni mi się po nocach, a on… Tak jak gdyby nigdy nic, znalazł sobie nową kochanicę... — zamilkła na chwilę.
         — W sumie… Masz rację, to wygląda dziwnie… — Odwróciłam się w stronę lustra i spojrzałam na swoją twarz, zastanawiając się, co mam zrobić z tym faktem. Widać, że straciliśmy czujność i tylko Teya nadal ją miała. — Ale po co bym nam pomagała?
         — Am, czy ty jesteś tak głupia, czy tylko udajesz? — zaśmiała się szyderczo — Ona próbuje zbudować nasze zaufanie. Skąd wiesz, że to nie ona zatruła to jedzenie? Przecież mówiła, że nikt nie wie, że ona żyje, a nagle pojawia się na balu sylwestrowym, narażona na to, że jakiś LOFREE ją zobaczy?
         Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Nie pomyślałam o tym, nawet nie połączyłabym tych faktów.
         — To co robimy?

         — Nic, na razie udawaj, że wszystko jest w porządku.

środa, 6 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 30 - SYLWESTROWA MOC.

         Moje oczy zaczynały mnie już zwodzić. Widziałam rzeczy i ludzi, których normalne osoby nie widzą, ale tym razem to była prawda.  Kilka metrów od nas stała nasza Klara. Nasza sprzątaczka, która nie powinna się tutaj znaleźć. Na dodatek jej oczy… Nie, no to nie mogła być prawda, ale na ten moment wydawało się, że jednak nią była.
         Oczy gosposi promieniały, niczym żywe iskierki tańczące w ogniu, na twarzy malował się szyderczy uśmiech, który, jak już mogłam się spodziewać, nie zwiastował nic dobrego ani przyjemnego. Zastanawiałam się, jak mogłam tego nie zauważyć. Przecież to ja przygarnęłam ją pod swój dach, dałam jej schronienie, byłam przy niej każdego dnia. Mogła nas zabić, kiedy tylko chciała… Jednak tego nie zrobiła. Pozostawało tylko pytanie: dlaczego?
         — Czy ty to widzisz? — zwróciłam się do Nate’a.
         — Widzę i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Przecież… — urwał na chwilę — ona nigdy nie wykazywała żadnych objawów, jeżeli mogę to tak nazwać. — Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Jego twarz wyglądała na faktycznie zmartwioną całą sytuacją, a jednocześnie zmęczoną. Ba, wszyscy byliśmy wykończeni ciągłym oczekiwaniem tego, co przyniesie kolejny dzień, ale nie mogliśmy ustać w miejscu. Życie toczyło się dalej, a my musieliśmy stawić czoła temu, co nas czekało, czymkolwiek by to nie było. — Ej, gdzie ona jest?  — spytał, patrząc w miejsce, w którym przed chwilą stała. Rozejrzałam się po Sali, ale nigdzie nie mogłam dostrzec starszej pani.
         Przeszliśmy spokojnie wśród gości, witając się ze znajomymi, aż po kolei odnaleźliśmy przyjaciół. Godziny leciały wolno i nic się nie działo. Siedzieliśmy przy stoliku i czekaliśmy, aż podadzą nam pierwsze gorące danie i bacznie obserwowaliśmy tłum, ale ani ja, ani reszta moich towarzyszy nie mogliśmy jej dostrzec.
         — Chyba rozpłynęła się w powietrzu. — powiedział Jon, wyraźnie poirytowany faktem, że zamiast móc się nacieszyć Rosse, to musi wypatrywać kolejnego niebezpieczeństwa.  Można powiedzieć, że ta kobieta zepsuła mu pierwszy wieczór bez Felcy, który miał być udany.
         — Jest to bardzo możliwe. — Głos zabrała Rosse, siedząca obok mnie i Jona.  — Jak już mówiłam, Felton ma wielu LOFREE, których jeszcze nie mieliście zaszczytu poznać — powiedziała z ironią w głosie. — Jeżeli faktycznie rozpłynęła się w powietrzu, to  jest bardzo utalentowana.
         — Utalentowana? — Teya podniosła brwi ze zdziwienia.
         — Od kiedy nasze moce można nazwać talentem? — dopełnił ją Oliver. Oni tak pięknie do siebie pasowali. Nie wiem czy to przez to, że od dzieciństwa wychowywali się razem, czy też faktem jest, że są dobrani w każdym calu, względem charakteru i wyglądu na sto procent są idealni. Nadal nie mogłam się przyzwyczaić, że mój Oli jest z Teyą. Że trzyma ją za rękę, że całuje tak jak mnie, mówi do niej, szepta do ucha… Ale ona była dokładnie w tej samej sytuacji, no może nie do końca, bo ona nie wychowywała się z Nate’m, ale jednak byli parą.
         — No tak, normalnie. Talent, są to talenty. Idźcie do „MAM TALENT”, a ludzie wam pokażą, że wasze moce są wyjątkowe. — zaśmiała się. Zrobiła to tak swobodnie, że aż jej zazdrościłam. Była taka piękna, idealna w każdym calu. Mogłabym, z czystym sumieniem ją zabić, zerwać z niej skórę i założyć na siebie. Ludzie często powtarzali mi, że mam wyjątkową urodę, że jestem śliczna, ale ja wolałabym wyglądać właśnie tak, jak Rosse. I na dodatek, ona ma tyle pewności w sobie. Wszystko co robi, wydaje się, że jest przemyślane kilkukrotnie, a ton jej głosu jest adekwatny do sytuacji, w której właśnie się znajduje. —Ale mniejsza o to, myślę, że jest zniknięciem. Może przenosić się w każde miejsce na ziemi w danej chwili. Na przykład, teraz stoi tam — Wskazała ręką na schody — a za chwilę znajdzie się tam. — Pokazała stolik obok nas.
         — Ale mi talent. — poirytował się Oli — Ja też tak umiem.
         — Nie, ty tak nie umiesz kolego. Ty biegniesz z prędkością światła, ale cały czas znajdujesz się na ziemi, a ona w jakiś magiczny sposób z tej ziemi ucieka. Przez ułamek sekundy nie ma jej ani ciałem, ani duszą wśród nas. Jakby to prościej powiedzieć… lewituje.
         Usłyszawszy to zdanie, zauważyłam, że na salę zaczynają wchodzić kelnerzy, niosący do stolików potrawy.  Do mojego nosa doszedł dziwny zapach, który wcale nie był apetyczny. Inni nie zdawali się tego dostrzegać, ale ja i reszta marszczyliśmy nos.
         — O nie… No chyba jaja sobie z nas robi. — skrzywiła się Rossalie.
         – Też to czujesz? — zapytałam.
         — Nie to, a to. — Spojrzała skrzywionym wzrokiem na danie na talerzu — To jest zatrute. Dlatego tak śmierdzi.
         Rozejrzałam się dookoła. Jeszcze nie wszyscy mieli danie przed sobą, więc nikt nie zaczął jeść. Po drugie, najpierw, zgodnie z tradycją, należało wznieść toast za stary rok. Zastanawiałam się, co zrobić, aby nikt się nie otruł i jednocześnie nie zasiać paniki. Spoglądając na kelnerów, widocznie niczego nieświadomych, kątem oka zauważyłam, jak do kuchni wchodzi Klara, ubrana w stój kelnerski.

         — Czy możesz zatrzymać czas?  Czy coś jakoś zrobić, aby nikt nic nie pamiętał? — spojrzałam rozbieganym wzrokiem na Rosse, a ona kiwnęła głową, przytakując. — A więc działaj, a reszta za mną— Wydałam polecenie i ruszyliśmy, niczym magiczny team do kuchni, obserwując jak wszyscy wokół spowalniają, aż w końcu całkowicie się zatrzymują.